Z górki na pazurki, czyli Czarna Pantera.


Witajcie w Walentynki! Z tej okazji dużo dobrych emocji Wam życzę, zwłaszcza przed ekranami :) 
Ja swoją porcję już zaliczyłam. Około 3 w nocy wróciłam z seansu Czarnej Pantery. Wybraliśmy seans o północy w IMAX i w 3D. I nawet jeśli dziś jestem cały dzień zupełnie nieprzytomna, to absolutnie było warto. Czarna Pantera jest zupełnie nową jakością w marvelowskiej ramówce. Byłam tego dnia po 12h pracy a film porwał mnie od pierwszego momentu i nie oderwałam się od niego aż do samego końca. Ba! Nawet nie ziewnęłam. Jeśli chcecie wiedzieć, czy warto iść do kina, powiem od razu, że jak najbardziej. Jeśli nie wierzycie mi na ślepo, tylko chcecie dowiedzieć się nieco więcej, to zapraszam do dalszej lektury. Bez większych spoilerów :)

Czarna Pantera dostała swój własny film i nowy totalnie odlotowy kostium. 


Czarna Pantera to kolejny superbohaterski blockbuster od Marvela. Co ważne, nie musicie oglądać pozostałych, by go zrozumieć. Postać Czarnej Pantery została wprowadzona na ekrany w Kapitanie Ameryka: Wojnie bohaterów i owszem, w filmie znajduje się kilka odwołań do tej produkcji ale jeśli go nie widzieliście, to i tak śmiało możecie się wybrać na seans. 

Akcja Czarnej Pantery rozgrywa się w Wakandzie - afrykańskim państwie, które uważane jest na arenie międzynarodowej za biedny kraj trzeciego świata, podczas gdy w rzeczywistości jest zaawansowaną technologicznie potęgą. Wszystko za sprawą vibranium – najtrwalszego metalu na kuli ziemskiej, który przybył z kosmosu wiele tysięcy lat temu. Po śmierci króla T’Chaka, książę T’Challa powraca do kraju, by objąć tron i zostać Czarną Panterą. Okazuje się, iż przywdzianie korony staje się tylko początkiem problemów. Nowy król musi zrobić wszystko, by mądrze pokierować państwem i zapobiec wpadnięciu vibranium w niepowołane ręce. 

W Czarnej Panterze zachwyca przede wszystkim świat przedstawiony. Tradycje i zwyczaje plemienne zostały tu zestawione z obrazem zaawansowanego technologicznie kraju. I wypada to fenomenalnie. Film jest pełen widowiskowych kadrów, radosnych kolorów i zapierających dech w piersiach zdobyczy technologicznych. Towarzyszy temu świetnie napisana i wpasowana muzyka oraz przepiękne kostiumy. Stroje są tutaj niemal tak samo ważne, jak gra aktorska. Nie sposób nie docenić ich roli i kunsztu z jakim zostały zaprojektowane. 

Królowi w jego misji ratowania państwa towarzyszą wojowniczki Naki i Okoye. Zwróćcie uwagę na wspaniałe kostiumy i scenografię.
Film ma bardzo mocny wydźwięk równościowy. Dostajemy czarnoskórego superbohatera, który gra tutaj pierwsze skrzypce. Bohatera, na którego mogą z zachwytem patrzeć dzieci o ciemniejszej karnacji. Ponadto źródłem konfliktu między T’Challą a jego antagonistą jest między innymi bierność Wakandy wobec losu czarnoskórej ludności poza jej granicami. Zarysowane są tu kwestie izolacjonizmu państwowego i obojętności na los innych. T’Challa nie jest tylko superbohaterem, jest też, a może przede wszystkim, królem. Musi więc stawiać czoła innym problemom. Nadaje to produkcji powagi, której ostatnio coraz bardziej brak w filmach Marvela. Czarna Pantera jest powrotem do sprawdzonego patentu ratowania świata z domieszką humoru, nie zaś skeczu o ratowaniu świata jaki zaserwowano nam w ostatnim Thorze. Osobiście, takie podejście o wiele bardziej mi odpowiada (poza Deadpoolem bo to zupełnie inny rodzaj filmu i tam autoparodystyczne ujęcie tematu sprawdziło się znakomicie). 

Czarna Pantera wprowadza do filmowego uniwersum nowych interesujących bohaterów. Moje serce od razu zdobyły: grana przez Danai Gurirę - generał Okoye oraz księżniczka Shuri, w którą wcieliła się Letitia Wright. W tym filmie jest niespotykanie dużo dobrze napisanych kobiecych postaci, ale te dwie panie biją wszystkich na głowę. Okoye - doświadczona wojowniczka z awersją do długich włosów, kradnie dla siebie każdą scenę, w której się pojawia. Jej sztywne zasady bywają źródłem licznych gagów, jednak koniec końców za nie ceni się tą postać najbardziej. Z kolei Shuri to utalentowana i pełna pasji wynalazczyni, która najlepiej czuje się w swoim laboratorium. Jednocześnie jest osobą bardzo młodą i nie pozbawioną charakterystycznego dla swojego wieku entuzjazmu. Trochę bardziej blado wypada tu Lupita Nyong’o w roli wojowniczki i zarazem love interest głównego bohatera - Naki.

Reżyser Rayan Coogler porównał intelekt  i zdolności Shuri do tych posiadanych m.in. przez Tony'ego Starka (tu). 

Chadwick Boseman w tytułowej roli sprawdza się znakomicie. Mój entuzjazm do tej postaci rósł z każdą sceną Wojny Bohaterów i utrzymał się także w tej produkcji. Trochę większy problem mam z antagonistami. Andy Serkis w roli Ulyssesa Klaue jest cudownie nieprzewidywalny, jednak jego czas ekranowy został bardzo mocno ograniczony. Główny przeciwnik Czarnej Pantery, Erik Killmonger, został bardzo wyraziście sportretowany przez Michaela Jordana. Postać ma swoja historię oraz wyraźną motywację. Jest ona jednak dość oklepana. Zły po raz kolejny nie okazuje się zły, tylko niezrozumiany i skrzywdzony a cechy, które mają uczynić go antagonistą zostały podane widzom w zupełnie nieprzekonującej formie. 

Czarna Pantera to kawał dobrej rozrywki. Jeśli będziecie mieć okazję to polecam obejrzeć film w IMAXIE. Nie ze względu na sceny akcji, które są dobre ale nie porywające, ale ze względu na całokształt produkcji. Ten seans dostarczył mi mnóstwo radości i niezapomnianych wrażeń. Może przymknęłam przez to oczy na niektóre niedociągnięcia fabularne. Ale szłam na seans z nadzieją na dobrą zabawę. I w moim przypadku, film spełnił te oczekiwania w stu procentach. 


P.S. No dobrze, większą część seansu spędziłam fanując Martina Freemana <3 Oczywiście w produkcji jest Martina olbrzymi niedosyt, bo Martin jest i udowadnia swoją wielkość ale mogłoby go być więcej. Muszę przyznać, że pod względem warsztatu aktorskiego widać ogromną przepaść miedzy Freemanem a resztą obsady. To jest jeden z tych aktorów, który gra twarzą w tym stopniu, że kompletnie nie musi się odzywać. Jego oblicze wyraża po prostu więcej niż tysiąc słów 😁 Mam nadzieję, iż dane nam wszystkim będzie zobaczyć go w jeszcze wielu wielu dobrych rolach.

Póki co, agenta Everetta K. Rossa nie zobaczymy w Infinity War. Ale może to i dobrze patrząc na ilość występujących tam herosów ;)
P.S. 2 Są DWIE sceny po napisach, jednak nic specjalnego w nich nie ma. 

Etykiety: , , ,