'Black Mirror' - sezon 4. Lustro nie takie czarne, jak je malują.

Black Mirror to jeden z najlepszych obecnie produkowanych seriali. Pisałam już o nim między innymi w tym wpisie. Od tego czasu, serial został przejęty przez Netflixa i rozszerzony do 6 odcinków na sezon. Pod koniec ubiegłego roku swoją premierę miała czwarta już seria futurystycznej antologii. I muszę przyznać, że jak dotąd, najsłabsza. 

Oczywiście, są tutaj naprawdę świetne odcinki. Akcja niektórych sprawia wręcz, że siedzisz z zapartym tchem na krawędzi krzesła i z szeroko otartymi oczami śledzisz każdy ruch na ekranie. Właściwie to są tu same dobre odcinki. Naprawdę nie mogę się do nich przyczepić. Nie ma jednak żadnego dającego efekt „wielkiego WOW”. Mam wrażenie, że serial zmienił trochę koncepcję i stracił przez to cechę, która go wyróżniała na tle innych. Ale o tym na koniec. Skupmy się najpierw na poszczególnym elementach serii. 


Motyw pękniętego lustra jest nierozerwalnie związany z serialem. A przyszłość w jakiej się w kolejnych sezonach przeglądamy nieustanie jawiła się w czarnych barwach. Czy tak jest i w tym przypadku?  

Dla widzów, którzy o Black Mirror jeszcze nie słyszeli wyjaśnię tylko, iż jest to produkcja poruszająca tematykę technologicznego rozwoju naszej cywilizacji oraz zagrożeń z tym związanych. Każdy odcinek opowiada o innym skrawku życia w prawdopodobnej, niedalekiej przyszłości. Każdy epizod jest indywidualną. nie łączącą się zazwyczaj z pozostałymi, historią. Można je więc oglądać w dowolnej kolejności. Twórcą i głównym scenarzystą serialu jest Charlie Brooker. 

USS Callister 

Pierwszy odcinek serii opowiada o twórcy słynnej gry, który jest firmowym nieudacznikiem. Za uszczypliwości, których doznaje w pracy, mści się w jedyny dostępny sobie sposób. Z pozostawianych przez współpracowników śladów DNA, tworzy ich wirtualne repliki, które umieszcza w prywatnej wersji gry - na statku kosmicznym USS CALLISTER, którego jest nieomylnym, wszechmocnym i niezwykle mściwym kapitanem. Epizod jest ukłonem w stronę Star Treka. 

USS Callister to jeden z najlepszych epizodów serii. Jest pełen kolorów. Został utrzymany w dość lekkim jak na Black Mirror stylu, a jednocześnie porusza ciężki temat. Czy świadomość to też człowiek? Czy nasz kolega z pracy, który w świetle dnia jest po prostu miły, w nocy marzy, by wyładować na nas wszelkie swoje frustracje? Do czego może zdolny być człowiek, który uważa się za pokrzywdzonego? Odcinek ogląda się z zapartym tchem a z minuty na minutę napięcie tylko rośnie. Bardzo wymowna i symboliczna wręcz jest też zmiana scenografii i kostiumów w trakcie fabuły. Warto zwrócić na to uwagę pod koniec odcinka. 

Ten odcinek najprzyjemniej mi się oglądało także pod względem występów aktorskich. Załoga USS Callister naprawdę jest w świetnej formie. Zwłaszcza znany z Westworld Jimmy Simpson błyszczy swoim występem. Fot. Netflix


Arkangel 

Pewnego dnia córeczka Marie gubi się na placu zabaw. Szybko zostaje odnaleziona ale przerażona i przewrażliwiona matka postanawia zrobić wszystko, by zapewnić swojemu dziecku bezpieczeństwo. Dołącza do początkującego programu Arkangel. Dzięki wczepionemu w mózg dziewczynki chipowi, Marie może widzieć i słyszeć wszystko, to co jej dziecko. Co więcej, może wprowadzić filtry eliminujące nieprzyjemne lub stresujące elementy z życia swojej córki. Odcinek wyreżyserowała Jodie Foster.

Arkangel skupia się na dwóch żeńskich bohaterkach oraz relacji jaka je łączy. Dopóki córka Marie jest dzieckiem, monitorowanie jej, nie powoduje większych konfliktów. Już wtedy jednak objawiają się pierwsze mankamenty działania systemu. Gdy córka Marie zostaje nastolatką, a sama Marie nie może powstrzymać się przed zerkaniem w monitor, zaczynają się prawdziwe problemy. Sam pomysł na fabułę tego odcinka jest, jak zawsze w przypadku Brookera, błyskotliwy. Stawia pytania o granice rodzicielskiej troski i prywatności. Niestety, tempo odcinka nieco usypia i wybija z rytmu. Poza tym, nie ma tu elementu zaskoczenia. Wszyscy, od początku, wiemy mniej więcej, do czego ta historia zmierza.

Crocodile

Kilkanaście lat temu Mia i Bob beztrosko poruszali się po zaśnieżonych i bezkresnych drogach Islandii. Potem potrącili człowieka i zadbali o to, by nikt się nigdy o tym nie dowiedział. Teraz Bob, targany wyrzutami sumienia, postanawia wyjawić prawdę. Mia, żona, matka i uznana pani architekt, zrobi wszystko, by ratować swoje dobre życie. Pechowo dla niej, pod hotelem, w którym spotyka się z Bobem ma miejsce wypadek. Kilka dni później do jej drzwi puka pracownica działu ubezpieczeń wyposażona w urządzenie czytające wspomnienia. 

Crocodile jest zdecydowanie najmroczniejszym odcinkiem tego sezonu. Klimatem nawiązuje do mroźnych skandynawskich kryminałów. Kolorystyka jest tutaj mocno ograniczona, subtelna. Historia toczy się powoli, bez pośpiechu. Obserwujemy kolejne coraz bardziej zdesperowane kroki Mii. Jednocześnie, widzimy jak narasta jej determinacja. Crocodile ma słabszą pierwszą połowę ale później napięcie stopniowo wzrasta. To odcinek najbliższy staremu złowieszczemu klimatowi Black Mirror. Jednoczenie jednak, tak jak pozostałe odcinki, zawiera pewien mankament, o którym później. 

Hang the DJ

Amy i Frank uczestniczą w programie, który ma wskazać im ich drugą połówkę. Aplikacja dobiera im partnerów i powiadamia o dacie ważności związku. Czasami jest to kilka godzin, czasami lat. Aż w końcu, każdemu powinna zostać przyporządkowana jedna jedyna osoba, z którą powinien iść przez życie. Problem w tym, że tymczasem, nawet w nieudanym związku trzeba wytrwać przez jego czas ważności. Z programu nie można się wycofać. Amy i Frank dostają 12 godzin, podczas których czują już jednak, że są sobie przeznaczeni. 

Jest to jeden z moich ulubionych odcinków tej serii. To epizod z pozoru lekki, szybko jednak rodzi w widzu poczucie buntu. Uczestnikom programu zostaje odebrany wybór a to prowadzi do frustracji. Przecież powinniśmy sami decydować o tym, z kim chcemy być. Przecież program nie może nam dyktować jak ułożyć sobie życie, tym bardziej, że najwidoczniej mu to nie wychodzi. A może sztuczna inteligencja ma rację i to z ludźmi jest nie tak coś, czego jeszcze nie dostrzegamy? Widz inwestuje w ten odcinek swoje emocje. Kibicuje bohaterom. A potem następuje zaskakujący finał, po którym zdajemy sobie sprawę, że przez cały czas byliśmy wodzeni za nos. I o to właśnie chodzi w tym serialu!

Zastanawia też to, że uczestnictwo w programie wiąże się z kolacjami w eleganckich restauracjach i życiem w  idealnych domkach. Ale czy bohaterowie zachowywaliby się tak w innych okolicznościach? Fot. Netflix


Metalhead

Jest to najkrótszy i jednocześnie jedyny utrzymany w czarno-białej tonacji odcinek. Bella wraz z dwoma przyjaciółmi, przyjeżdża do opuszczonego magazynu, w którym spodziewa się znaleźć coś, co ma ulżyć w ostatnich chwilach życia, komuś dla niej bliskiemu. Migające za oknami samochodu szkockie pagórki wyglądają jak krajobraz po apokalipsie. W magazynie przyjezdni znajdują coś, co nie spocznie dopóki nie zgładzi ich wszystkich. Jedynie Belli udaje się uciec z budynku. Teraz musi zgubić żądnego jej głowy wroga. 

Ten odcinek jest dla mnie najbardziej niejednoznaczny do oceny. Na pewno, generuje przeżycia i angażuje widza w toczącą się akcję. To pełne napięcia kino ucieczki. Obserwujemy poczynania Belli i razem z nią usiłujemy przetrwać. Jednocześnie jednak, głęboko w nas tkwi myśl, że ta misja jest skazana na niepowodzenie. Bo jak wygrać z takim wrogiem? Aktorka (Maxine Peake) niesie na swoich barkach cały epizod i muszę przyznać, że robi to znakomicie. Jest to też odcinek w największym stopniu pozbawiony podstawowej dla mnie wady tego sezonu. Z drugiej strony bardzo dobrze, że jest najkrótszy. W końcu ucieczka to naprawdę męczące doświadczenie. Nie pomaga też fakt pozbawienia koloru tego odcinka. Działa to na widza bardziej rozpraszająco, niż skupiająco.

Black Museum

Czarnoskóra kobieta przyjeżdża do Black Museum, pełnego eksponatów związanych ze zbrodniami. Wprawne oko wychwyci, iż twórcy umieścili tu wiele przedmiotów znanych nam z poprzednich odcinków serialu. Podekscytowany kustosz opowiada jej tragiczne historie kilku artefaktów. A także swoją rolę w ich pozyskaniu. 

Zdecydowanie jest to odcinek z najlepszą ścieżką dźwiękową, co słychać już w jego pierwszych minutach. Ponadto, dostajemy tu nie jedną ale aż trzy mrożące krew w żyłach historie. Są one, co prawda, podane nam w mocno skondensowanej formie ale przez to robią chyba jeszcze większe wrażenie. Od początku zastawania też sama historia właściciela budynku. We mnie Rolo Haynes budził mocno złowieszcze odczucia. I przyznam się, że trochę spodziewałam się zakończenia w tym stylu. Jest ono mocno wybuchowe ale bynajmniej nie zaskakujące. Dodatkowo, powiela schemat, który mi w tym sezonie przeszkadza. 

W odcinku poznajemy m.in. tragiczną historię pluszowej małpki. Wiążę się z nią wątek przenoszenia/kopiowania świadomości, który dość często przewija się w tym sezonie jak i pojawiał się wcześniej w serialu. Osobiście należy on do najmniej przeze mnie lubianych. Fot. Netflix


Najnowszy sezon Black Mirror ma bowiem jedną zasadniczą wadę. Dla mnie, bo inni mogą ją odczytywać wręcz przeciwnie, jako krok ku lepszemu. Niemal wszystkie odcinki w tym sezonie mają wyraźny, niemal łopatologiczny morał. I zło zostaje ukarane. Wszystko dobrze się kończy, a my możemy spać spokojnie. Tylko, że to nie jest absolutnie to, do czego ten serial nas przyzwyczaił. Co prawda, sam Brooker uprzedzał, że ten sezon będzie dawał więcej nadziei, bo cóż, nasz świat jest bardziej depresyjny. Jednak, moim zdaniem, wcale to serialowi nie wyszło na dobre. 

Największym wyróżnikiem Black Mirror był minfuck, jaki po sobie pozostawiał każdy kolejny odcinek. Powodował wewnętrzne rozdarcie. Nie wiedziało się, co o tym wszystkim myśleć. Proste rozwiązania nie wchodziły w grę, bo miałeś widzu, na szalach równie ważne moralnie kwestie. Kibicowałeś bohaterom, którym nie powinieneś był. Patrzyłeś jak dobrzy ludzie się upodlają. Patrzyłeś jak społeczeństwo się pogrąża. Patrzyłeś jak świat płonie. A potem patrzyłeś w ścianę, wmiażdżony w fotel i usiłowałeś zrozumieć, co właśnie obejrzałeś. Dzięki temu ten serial był najlepszą produkcją, jaką przyszło mi oglądać. Nie ulubioną, nie przyjemną, nie fajną – najbardziej obiektywnie najlepszą. Nie zrozumcie mnie jednak źle, Black Mirror to nadal serial genialny. Odcinki 4 sezonu naprawdę trzymają poziom. Zatraciły jednak nieco ducha serialu. Lustro przestało być czarne. 

P.S. Tak, moje ulubione odcinki to White Bear i Shut Up and Dance. Aczkolwiek mam też słabość do Fifteen Million Merits i Nosedive

Etykiety: , , , , ,