The Good Girls Revolt, czyli dlaczego możemy pisać.

Nie wiem jak usłyszałam o tym serialu ale widniał on na mojej liście #MUSTPOPACZ dość długo. Dopiero ostatnio miałam chwilę, by mu się dokładniej przyjrzeć. The Good Girls Revolt to serial oparty na, opowiadającej o prawdziwych wydarzeniach, książce pod tym samym tytułem, pióra Lynn Povich. Povich przedstawia w niej historię pozwu złożonego przez nią samą i inne pracownice przeciwko amerykańskiemu Newsweekowi. Serial wyprodukowany został m.in. przez Tristar Television (córkę Sony Pictures) i Amazona.

Głównymi bohaterkami serialu są kobiety pracujące w redakcji magazynu - Jane, Patti i Cindy.
Akcja produkcji toczy się na przełomie lat 1969/70, w redakcji amerykańskiego magazynu News of The Week. Grupa pracujących tam researcherek decyduje się wnieść skargę do Equal Employment Opportunity Commission przeciwko wydawcy pisma. Zarzutami są nierówności w szansach i płacach pomiędzy płciami. W redakcji pisma, kobiety mogą się zadowolić tylko nisko płatną pracą researcherki lub sekretarki i nie mają szans na zobaczenie swojego nazwiska przy artykule, który w praktyce często tworzą lub współtworzą. Researcherki są w wielu przypadkach lepiej wykształcone niż zatrudniani w piśmie dziennikarze, szybciej docierają do źródeł informacji i poświęcają o wiele więcej pracy artykułom, pod którymi podpisują się tylko ich męscy współpracownicy. Kobiety powoli dojrzewają do decyzji o podjęciu prawnych kroków przeciwko takiemu stanowi rzeczy. 

I o tym dojrzewaniu właśnie, jest ten serial. Przez dziesięć odcinków obserwujemy wydarzenia, które zmotywowały pracownice News of the Week do złożenia skargi. Ważne jest, by oglądać produkcję mając tą świadomość, bo ja zmarnowałam sobie pierwsze kilka odcinków czekając na to aż zacznie się akcja – czytajcie: złożą wreszcie skargę. W związku z tym, dopiero od mniej więcej połowy sezonu serial naprawdę mnie wciągnął i zaczęłam dostrzegać jego wartość. W The Good Girls Revolt nie chodzi bowiem o sądową batalię (przynajmniej w tym sezonie, sądzę że twórcy mogli mieć to w planach na później). To serial o powodach, dlaczego do tej batalii będzie musiało dojść. 

Po pierwsze, mamy przełom lat 60 i 70., czyli społeczeństwo amerykańskie znajduje się w tym momencie pod wpływem wszelkich ruchów wolnościowych i równościowych, rewolucji seksualnej (wolna miłość, antykoncepcja, aborcja, badania nad seksualnością człowieka Mastersa i Johnson – btw. serial ma bardzo podobną stylistykę do Masters od Sex ), echa dzieci kwiatów, druga fala feminizmu (Gloria Steinem, Betty Friedan, marsz kobiet 1970), pacyfizmu (trwająca wojna w Wietnamie). Cały kraj ogarniają marsze, protesty i strajki. To czas ogromnych zmian w świadomości i emancypacji. Także, wśród bohaterek The Good Girls Revolt, które jak energiczna hipiska Patti (Genevieve Angleson) nie stronią od seksu czy używek, lub nieśmiała, zbyt wcześnie wydana za mąż, Cindy (Erin Darke), która dopiero zaczyna odkrywać swoją kobiecość. 

Po drugie, bohaterki The Good Girls Revolt to młode, wykształcone i ambitne kobiety, które pracują równie ciężko, a nawet ciężej, niż ich współpracownicy, nie otrzymując praktycznie nic w zamian. Do pewnego momentu nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Lubią swoją pracę. Oczy otwiera im dopiero pojawiająca się w redakcji nowa researcherka Nora Ephron (postać prawdziwa, pisarka i scenarzystka m.in. Kiedy Harry poznał Sally, Bezsenność w Seatlle, czy Julie i Julia), która bynajmniej nie zamierza zadowolić się tym stanowiskiem i zostaje wyrzucona, gdy próbuje walczyć o opublikowanie tekstu pod własnym nazwiskiem. Ona kontaktuje dwie inne researcherki, Patti i Cindy, z prawniczką z ACLU Eleanore Holmes Norton (kolejna prawdziwa postać, obecnie zasiada w Kongresie). To Eleanore uświadamia kobietom, jak ich sytuacja diametralnie różni się od sytuacji ich kolegów z pracy. Za jej sprawą dowiadują się ile zarabiają mężczyźni w News of The Week i przeżywają szok. Zaczynają dostrzegać to, jak ich pomysły zawsze są zbywane lub przywłaszczane. Jak jedyną nagrodą za ogrom pracy jest rzucona czasami pochwała od współpracującego dziennikarza. Z pochwał nikt jednak jeszcze nie opłacił rachunków.

Czy Nora (po prawej) Wam kogoś nie przypomina? A powinna, ale ciiii.... zajrzyjcie do poscriptum ;)

Po trzecie, nikt nie wyobraża sobie, że może być inaczej. Żaden z dziennikarzy nawet nie bierze pod uwagę chęci swoich współpracownic do publikowania własnych artykułów. To nie jest tak, że w tym serialu mężczyźni to „ci źli”. Oni nawet nie uświadamiają sobie, że coś jest nie tak, no bo… przecież zawsze tak było i o co nagle chodzi tym feministkom. Ważnym wątkiem jest też fakt, iż bohaterki wcale nie proszą o pisanie własnych artykułów. Nie dopominają się o to. Częściowo wynika to z faktu, iż nie chcą stracić pracy, nauczone przykładem Nory. Częściowo zwyczajnie nie są w stanie wyraźnie wyartykułować swoich żądań. Bo są nauczone, że zawsze powinny być milusie, uległe, potulne i uśmiechnięte. Bo w ten sposób je wychowywano i, co gorsza, nadal wychowuje się dziewczynki. Świetnie widać to na przykładzie Jane (Anna Camp), wiecznie miłej i uśmiechniętej a jednocześnie najbardziej zorganizowanej i profesjonalnej researcherki. Ona to, po raz pierwszy, stawia pozostałym pracownicom pytanie dlaczego zwyczajnie nie poprosiły o możliwość pisania. Niebawem jednak sama się przekonuje, że nie jest brana na poważnie, jej pomysły są przekazywane do realizacji komu innemu a zaangażowanie w prace zostaje potraktowane jako zachęta natury seksualnej. 

Po czwarte, wszechobecny seksizm. W redakcji w powietrzu latają nieustannie rubaszne żarciki (symboliczna scena z wyborem „feministycznej” okładki) a kobiety traktowane są jako element ozdobny. Wiele zachowań jakich dopuszczają się dziennikarze pisma względem swoich koleżanek, dziś uznano by za molestowanie seksualne. Oczywiście, mężczyźni nie widzą w tym absolutnie nic złego, a odczucia kobiet możemy poznać tylko po drobnych zmianach wyrazu twarzy. I tu należą się wielkie brawa dla aktorek. Szczególnie Anna Camp i Erin Darke zachwycają w chwilach, w których muszą pokazać te wszystkie tłumione i skrywane pod szerokim uśmiechem nr 5, emocje.

Bohaterka Anny Camp, z początku nudna i bezosobowa, z czasem wyrasta na najciekawszą postać serialu. Jest też najbardziej profesjonalna w swojej pracy i nieraz ratowała tyłek reporterowi, którego jest researcherką.

Po piąte, kobieca solidarność. Podobno nie ma czegoś takiego… ale jednak ufam, że jest 😉 Te dziewczyny wiedzą jak to jest być kobietą w ich świecie. I naprawdę są gotowe sobie nawzajem pomagać, a przynajmniej nie utrudniać zadania (kierownictwo redakcji dowiaduje się o skardze dopiero w dniu zwołanej z tej okazji konferencji prasowej). Gdy jednej z researcherek grozi utrata mieszkania z powodu braku podpisu jej męża (sic!), który jest na froncie, Jane robi wszystko, by pomóc jej ten podpis uzyskać na czas. Gdy sekretarka załamuje się po wieści, że jest w czwartej nieplanowanej ciąży, pracownice składają się dla niej na zabieg. 

The Good Girls Revolt jest serialem, który piętnuje dyskryminację i wszelkie przejawy niesprawiedliwości. Jednocześnie, robi to bardzo finezyjnie, bazując na ukradkowych spojrzeniach, aluzjach, wyrazach twarzy i nawiązaniach do wydarzeń i osobistości epoki. Nie ma tu łopatologicznej, czarno-białej narracji. To produkcja wielowymiarowa, ukazująca różne punkty widzenia. Nie ma tu postaci kryształowych, żadna z bohaterek nie jest stawiana na piedestale. Każda z nich popełnia błędy wikłając się, na przykład, w biurowe romanse. 

I tutaj dochodzimy do mankamentu produkcji. Można zakładać, że w środowisku pracy, wśród osób spędzających ze sobą tak dużą ilość czasu, jakieś uczucia mogą się pojawić. W serialu jest tych wątków zdecydowanie za dużo i niektóre są zupełnie niepotrzebne. Praktycznie wszystkie są natomiast źle napisane i dość nudne. Piszę o sytuacjach, w których miedzy postaciami zupełnie nie iskrzy ale widza próbuje się przekonać, że tak, tu coś zdecydowanie jest. Otóż, nie ma, te wątki nie budzą żadnych emocji i wydają się zupełnie nieistotne. 

Produkcja ma dość wolne tempo, co pozwala na dokładne zarejestrowanie życia redakcji magazynu jak i jego pracownic. Jednak pierwsze odcinki mogą wydawać się przydługie. W ten serial trzeba powoli wrastać, aż w drugiej połowie sezonu nie będziecie już mogli się oderwać. Widać tu dbałość o detal. Stroje i meble wspaniale oddają atmosferę lat 60 i 70. Bardzo dobrze został też scharakteryzowany przekrój amerykańskiego społeczeństwa w tym okresie. Słyszymy tu ścierające się poglądy i uprzedzenia.

Twórcy zabierają nas na bale elit, jak i młodzieżowe imprezy. Dodatkowym atutem serialu jest świetnie dopasowana muzyka z tamtych lat.

Tym bardziej smuci, że powstał tylko jeden sezon, po czym Amazon zdecydował się skasować produkcję. Powody decyzji są bardzo niejasne, bo serial cieszył się liczebną i wierną widownią oraz dobrymi opiniami (na Rotten Tomatoes 1 sezon ma ocenę 71% od krytyków i aż 96% od widzów). Sony próbowało znaleźć nowego nabywcę i dystrybutora serialu, jednak ostatecznie te próby spełzły na niczym (chociaż w listopadzie tego roku po aferze Weinsteina zainteresowanie serialem wzrosło i pojawiły się plotki o jego powrocie więc jest nadzieja) . Bardzo polecam jednak zapoznanie się z The Good Girls Revolt, gdyż pierwszy sezon tworzy w miarę zamkniętą całość i jest to naprawdę kawałek dobrego serialowego paczadła.


P.S. Postać Nory zagrana jest przez Grace Gummer, córkę Meryl Streep (sama Meryl z kolei zagrała w kilku filmach napisanych przez Ephron m.in. w Zgadze, gdzie na planie była w ciąży z Grace ;) ).

Etykiety: ,