Mother! - Aronofsky stworzył dzieło i wiedział, że było dobre.

Wiele się mówi o Mother! od jej niesławnej premiery w Wenecji, gdzie film został wybuczany a twórcy zabrali się do tłumaczenia widzom, o co w nim tak naprawdę chodzi. Już okrzyknięto go mianem najbardziej kontrowersyjnego filmu roku a oceny widowni wpadają w skrajności. Jedni widzą w filmie najgorszy gniot, inni przejaw geniuszu. Ja widzę film Aronofsky’ego (Pi, Requiem dla snu, Źródło, Czarny Łabędź). Nie najlepszy, ani nie najgorszy w jego karierze. Po prostu, film skrajnie JEGO. A Aronofsky jest jednym z moich ulubionych reżyserów. Toteż ten wpis nie będzie zwykłą recenzją a bardziej instrukcją przetrwania na tego typu seansie. Na początku bez spoilerów, na samym końcu zaś z małym wyjaśnieniem fabuły. Wcześniej jednak spróbuje Wam podpowiedzieć, kiedy to wyjaśnienie powinniście przeczytać, a kiedy absolutnie nie przechodzić do tej sekcji. 

Mother! to film o parze. Ona - bezgranicznie zakochana w mężu, On - bezgranicznie zakochany... w sobie i swojej kreacji.
Mother! to produkcja, po której, sądząc tylko po opisach, trudno spodziewać się czegoś kontrowersyjnego. Według filmwebu jest ona zwykłym horrorem. Ot, dwójka małżonków Ona/Matka (Jennifer Lawrence) i On (Javier Bardem) mieszkająca w wielkim, oddalonym od skupisk ludzkich, pięknym zabytkowym domu, zostaje nagle nawiedzona przez niespodziewanego gościa (Ed Harris).
Pełny entuzjazmu pan domu serdecznie zaprasza gościa do środka. Jednak, w pani domu wzbudza on niewytłumaczalny niepokój. Mężczyźni piją i rozmawiają. W miarę upływu czasu, bohater Bardema jest coraz bardziej zafascynowany przybyszem. Bohaterka Lawrence zaczyna jednak zauważać szkody, jakie Mężczyzna czyni w jej starannie odbudowanym i wyremontowanym domu, domu, w który włożyła całe swoje serce (dosłownie!?). Z czasem, do Mężczyzny dołącza jego Żona, zaczynają pojawiać się także inni ludzie. Pan domu jest zachwycony. Ma nadzieję, że zainspirują go oni do stworzenia nowego literackiego dzieła. Ostateczną inspiracją staje się jednak ciąża jego żony. Autor tworzy dzieło, które budzi zachwyt i ekstazę. Zewsząd zaczynają napływać fani, a może wręcz wyznawcy, pisarza. Wtedy dla Matki rozpoczyna się prawdziwy horror.

Ale samo Mother! horrorem nie jest (chyba, że takim specjalnym dla introwertyków ;) ), więc stanowczo odradzam a wręcz zabraniam wybieranie się na ten film z taką myślą. To raczej mroczny dramat, a nade wszystko przypowieść. Mother! to metafora przez duże M, metafora przez wielkie M, a w sumie to nawet metafora przez M kosmiczne. Jeśli interpretuje się fabułę dosłownie, to przypuszczam, iż rzeczywiście można wyjść z seansu mocno poirytowanym. Przede wszystkim, na początku irracjonalne wydawać się nam będzie zachowanie Matki. Jej postać jest mocno aspołeczna, zlękniona, zagubiona, wycofana, a względem męża zaborcza. Poza nimi i ich domem, nic więcej mogłoby dla niej nie istnieć. Potem, zupełnie irracjonalne wyda nam się zachowanie gości, by po jakimś czasie przeistoczyć się w kompletne szaleństwo. Pod koniec, w iście apokaliptycznym korowodzie scen, z niedowierzaniem stwierdzimy, że tak naprawdę zupełnie szalony jest jednak sam pan domu. Jeśli jednak wpadniecie na to, czego metaforą jest dzieło Aronofsky’ego, szaleństwo zastąpi bardzo czytelna symbolika.

Produkcja jest utrzymana w spokojnych, naturalnych barwach. Warto zwrócić uwagę na stylizacje postaci i detale.

Mother! to film dziwny, niepokojący. Jego tempo jest wolne ale widzowi towarzyszy cały czas napięcie, które sprawa, iż każdą scenę obserwuje się z szeroko otwartymi oczami. Początkowo, trudno przyzwyczaić się do pracy kamery, gdyż ujęcia są głównie zza pleców Lawrence lub skupiają się na jej twarzy, czasami sylwetce. Widzimy wszystko z jej perspektywy. Bohater Bardema jest kręcony często z oddali, zawsze z pozycji wzroku Matki. Mamy poczuć emocje jej postaci i po jakimś czasie, gdy pierwsze skonfundowanie minie, staje się to jak najbardziej osiągalne. Strona wizualna tego filmu to prawdziwy majstersztyk. Cała akcja toczy się w jednym domu, wszystko jest utrzymane w dość stonowanych barwach i tylko odpowiednie żonglowanie ujęciami znacznie otwiera przestrzeń. 

Aktorsko także jest wyśmienicie. Bardem sprawdza się doskonale w roli na pozór ciepłego i kochającego męża oraz ogarniętego, na przemian twórczymi mękami i szałem, autora. Zawsze, kiedy widzę tego aktora na ekranie, budzi on we mnie niepokój, otacza go aura niemej groźby. Tutaj wypada to niesamowicie. Jennifer Lawrence idealnie kreuję swoją postać. Wie, kogo gra. Obawiam się jednak, że widzowie, którzy tego nie wiedzą będą zarzucać jej postaci miałkość i brak charakteru. Dlatego, po uświadomieniu sobie, kim jest w tym filmie Lawrence, warto spróbować dogłębnie wczuć się w jej punkt widzenia. Wtedy dociera do nas jak dobrze aktorsko jest to poprowadzona postać. Warto zwrócić też uwagę na jej ubrania, włosy, makijaż. Każdy detal w tym filmie jest perfekcyjnie dopasowany do jego symboliki. O Edzie i Michelle nie ma co się rozpisywać, bo świecą w tym filmie, jak prawdziwe gwiazdy. W drugoplanowej roli, pojawiają się zaś Domhnall Gleeson wraz z bratem Brianem (notabene w roli braci). Scena z ich udziałem jest bardzo intensywna, mroczna i świetnie zagrana. 

Powiedzmy sobie szczerze, o czym jest Mother!. To, po prostu, horror stworzony specjalnie z myślą o introwertykach ;)

Tym, co budzi, zdaje się, największe emocje, jest ostatnie kilkadziesiąt minut filmu, wraz z pędzącym dziko do przodu korowodem surrealistycznych scen reprezentujących grzechy naszego społeczeństwa. Tu jest człowiek w pełnej krasie, ze wszystkimi swoimi destrukcyjnymi skłonnościami. To sekwencja bardzo w stylu reżysera, którą ja w tym filmie wręcz ubóstwiam.

Darren Aronofsky stworzył dzieło ambitne i bardzo niezrozumiane. Można je odczytywać na wiele sposobów. Ma ono wymiar antyreligijny, proekologiczny, skrajnie antyludzki. Jest również mocno autotematyczne w ukazywaniu mąk twórcy w procesie dążenia do dzieła doskonałego, a także ślepej miłości do tworu tak nieudanego. Pokazuje życie z artystą, który jest człowiekiem chwiejnym, kapryśnym, próżnym i nie znoszącym sprzeciwu. Kreatorem i niszczycielem.

Jak więc ten film oglądać?


Sposoby są dwa. Albo unikacie wszelkich interpretacji, idziecie na film z czystą głową i, pływając w chaosie, próbujecie samemu odkryć jego sedno. Albo, co radzi wielu recenzentów, zapoznajecie się w Wielką Metaforą przed seansem, a potem oglądacie logiczną i konsekwentną fabułę.

Ja wybrałam sposób numer dwa i… żałuję. Żałuję, bo film nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jakie mógłby, gdybym sama odkryła jego symbolikę. A to, wbrew pozorom, wcale nie jest takie trudne. Momentami nawet nachalnie łopatologiczne. W każdym razie, znając znaczenie metafory, odbierałam to jako oczywistą oczywistość. Zabrało mi to niestety sporo satysfakcji z seansu. A już nazywania tego filmu kontrowersyjnym, kompletnie nie byłam w stanie zrozumieć. To, po prostu, inny punkt widzenia na zupełnie znaną historię, ubrany w mroczne, złowieszcze piórka. Dlatego jeśli jesteście kinomanami, oglądaliście już inne filmy Aronofsky’ego, więc znacie jego styl, to nie czytajcie wyjaśnień. Ja o wiele bardziej wolałabym NIC nie zrozumieć, a potem przeczytać wyjaśnienia. Sądzę, że wtedy film zrobiłby na mnie naprawdę duże wrażenie. Byłby zapewne o wiele bardziej zaskakujący.

Jeśli jednak, mimo wszystko, chcesz widzu poznać, co kryje się za ideą Mother! to zapraszam dalej. Z pewnością, pozwoli ci to oglądać film w sposób bardziej świadomy, bez domyślania się co autor miał na myśli. Wszystko będzie dla ciebie dość logiczne, a zachowanie bohaterów dalekie od dziwacznego.

Wielka Metafora 

 

Aronofsky, w sumie, od początku daje bardzo czytelne wskazówki na temat interpretacji swojego filmu.

Mother! to biblijna historia z Księgi Rodzaju o stworzeniu świata opowiedziana z perspektywy Matki Natury, planety, ziemi, domu. Bohater Bardema jest personifikacją Stwórcy. Najważniejszy etap jego dzieła to, oczywiście, powołanie do życia ludzi. To z kolei jest początkiem końca dla bohaterki Lawrence. Kolejne sceny są interpretacją wydarzeń ze Starego i Nowego Testamentu, które z czasem zmieniają się w kakofonię przemocy, grozy i zniszczenia, jaką niesie ze sobą człowiek. Mother! jest dziełem skrajnie antyludzkim, bo pokazuje wszystko, co w nas najgorsze. Oczywiście, pojawiają się sceny z dobrymi ludźmi ale toną one w napierającym z każdej strony nurcie zła.

Jest również dziełem skrajnie antyreligijnym, bo przedstawia Boga jako, wprawdzie dobrodusznego, ale naiwnego, łasego na pochwały i wyrazy uwielbienia, zaślepionego swoją wielkością megalomana a ludzi wierzących jako kompletnych fanatyków i szaleńców. Czy katolik może się tym filmem poczuć obrażony? Moim zdaniem, tak i nie. Tak, bo patrz wyżej, nie, bo osoba na tyle inteligenta, by ten film zrozumieć, jest w stanie zapewne pojąć też twórczą wizję reżysera, który chciał przedstawić temat z zupełnie innej strony, na zasadzie, co by było gdyby.

Czy ten film jest zły?


Bedzie na pewno INNY. Będzie zły dla każdego, kto wybierze się na niego z ziomeczkami i popcornem i będzie oczekiwał porządnego horroru. Może być zły dla ludzi, którzy trafią na ten film przypadkiem. Dla świadomego widza, który z premedytacją wybierze ten seans, będzie wymagający, ambitny, wciągający, a momentami genialny.

Etykiety: ,