Apokalipsa, Henryk i renifery z Pruszkowa, czyli Paczara i 'X-men: Apocalipse'.

Na początku tej notki chyba wypada uprzedzić, że Paczara kocha X-menów. Kocha ich miłością bezgraniczną i chyba zawsze już tak będzie. Widzicie, od nich wszystko się zaczęło. Od czasu, gdy jako młoda jeszcze Paczara, zobaczyłam w telewizji pierwszych X-menów obudziła się we mnie prawdziwa fascynacja dla kina superbohaterskiego. Niektórzy z was mogą myśleć, iż nie był to najlepszy wybór i jest przecież wiele znacznie lepszych tego typu produkcji. Dla mnie jednak, ta była tą pierwszą i jedyną. A wiadomo, pierwszego razu się nie zapomina.

Paczara zawsze była przywiązana do tej historii. Nie mogłam się więc doczekać kolejnych części a zwłaszcza nowych postaci.

Biorąc pod uwagę to wszystko, bardzo zasmucił mnie fakt, iż historia znana z tamtych pierwszych trzech części X-menów została praktycznie przekreślona po X-men: Przeszłość, która nadejdzie. W zamian dostaliśmy nowe pokolenie mutantów a właściwie wcześniejsze losy tego pierwszego. Co ciekawe, pokolenie X-menów z lat 80. zmaga się ze znacznie większymi zagrożeniami, niż przyjdzie im walczyć w przyszłości. Albo i nie – nie ma przecież już tej znanej z filmów przyszłości. Dobrze, skupmy się jednak na najnowszym filmie z serii. Paczara pisze tą notkę świeżo po seansie, więc może się zrobić nieco bardziej emocjonalnie w pewnych momentach. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie.

Akcja X-men: Apocalypse toczy się 10 lat po wydarzeniach z poprzedniej części. Xavier prowadzi swoją szkołę dla uzdolnionej młodzieży, Magneto ukrywa się w Polsce, Mistique krąży po świecie ratując popadających w kłopoty mutantów, McCoy uczy w szkole Charlesa i rozwija możliwości Cerebro, a Qiucksilver nadal mieszka w piwnicy swojej matki. Poznajemy też nowych-starych mutantów jak Jean Grey, Storm, Nightclawrer czy Scott Summers. Kanwa opowieści opiera się na powrocie po tysiącleciach pogrążonego do tej pory pod gruzami egipskiej piramidy najstarszego mutanta.

Nowa ekipa zdecydowanie daje radę. No może Scott jest nieco ciapowaty.

Czterej Jeźdźcy Apokalipsy

Apocalypse (Oscar Isaac) miał moc tak wielką, iż praktycznie ogłosił się Bogiem. W sprawowaniu władzy nad światem miało pomóc mu czterech jeźdźców - najpotężniejszych mutantów. Ludzie jednak zbuntowali się przeciwko fałszywemu Bogu i pogrzebali go w gruzach gigantycznej piramidy. Tam spędził tysiąclecia, by przez przypadek zostać uwolnionym w latach 80. XX wieku. Paczara musi przyznać, że sam sposób pogrzebania Apocalypsa wydawał mi się zbyt łatwy. Serio, dwa kamienie zburzyły piramidę? Za to naprawdę dobrze udało się sportretować towarzyszących pierwotnemu mutantowi jeźdźców. Chociaż pojawiają się w filmie na kilka minut, Paczara była w stanie wyobrazić sobie jaką musieli budzić grozę. Plusem jest także, iż wszyscy posługują się czymś na kształt staroegipskiego, co nadaje całości realizmu.

Po przebudzeniu w XX wieku, Apocalypse wpada na władającą pogodą Storm (Alexandra Shipp), którą wybawia z tarapatów. Ta, wiedziona poczuciem wdzięczności i przywiązania, zostaje jednym z jego nowych jeźdźców. Wkrótce do drużyny dołączają także władająca świetlistymi mieczami Psylocke (Olivia Munn), Angel o anielskich skrzydłach (Ben Hardy) oraz …. Magneto (w tej roli genialny, jak zwykle, Fassbender). Paczara musi przyznać, iż wiązała większe nadzieje z postacią Psylocke. Czytałam, iż włada ona mocą telekinezy i telepatii ale w filmie nie zostało to pokazane. Nie jestem w stanie też zrozumieć jej kostiumu. To ma być ubranie do walki? Majtki i kilka wstążek? Tak wiem, że kostium odzwierciedla ten komiksowy ale bez przesady, myślę, że nie trzeba było się tak sztywno tej koncepcji trzymać. Nie poznajemy także historii Psylocke ani motywów, które kierują nią, gdy dołącza do Apocalypse. Liczę, iż twórcy powrócą do jej wątku w następnych częściach. Angel z kolei to zbuntowany nastolatek, któremu pierwotny mutant przyprawił nowe skrzydła. Odtąd, jak się zdaje, ślepo podąża za swoim panem, co nie kończy się dla niego najlepiej. Zaś Magneto, hmmm…

Ostatecznie, Magneto staje się jednym z jeźdźców. Zaczyna się apokalipsa. Zapobiec jej usiłuje drużyna profesora Xaviera. 

„Nazywam szie Enryk” i hoduje renifery w mej rezydencji w Pruszkowie.

Eryk ukrywa się w Polsce i ma na imię Henryk. Pracuje w hucie w Pruszkowie, ma żonę i córkę. Wraz z rodziną zamieszkuje w domu zdecydowanie nie z okresu PRL-u, w ogrodzie trzyma renifery i mówi po polsku z bardzo rosyjskim akcentem. Paczara jest w stanie wybaczyć wątłe umiejętności językowe Henryka ale raczej nie postaci, które miały być tu rdzennymi Polakami a się za nic nie umieją po polsku wysłowić. Nie można już było, do pomniejszych chociaż ról, zatrudnić osób, które naprawdę posługują się na co dzień tym językiem?

Eryk próbuje wieść normalne życie i całkiem nieźle mu się to udaje aż do momentu, w którym używa swoich zdolności, by uratować życie współpracownika.  Ludzie rozpoznają w nim Magneto, co skutkuje milicyjną nagonką i ma swój tragiczny finał w śmierci rodziny Eryka. Przytłoczony bólem, na powrót staje się siejącym śmierć i spustoszenie Magneto. Wyżej opisane przez mnie wydarzenia powinny znaleźć swoje odzwierciedlenie w prawdziwie przejmujących i tragicznych scenach. Otóż, dla każdego kto posługuje się językiem polskim, te sceny wypadają wręcz komicznie. I dlaczego, na miłość boską , milicja strzela z łuku? Ok, wiem dlaczego, co jednak nie zmienia faktu, iż było to strasznie absurdalne. Podobnie jak kolejna scena, w której Magento próbuje pomścić śmierć ukochanych i wygłasza monolog do pracowników huty… po angielsku… do pracowników huty w PRLu. Pogratulować pomysłu, na pewno wszystko zrozumieli.

Boski pacyfista i drużyna wojowników.

Widzicie, motywacje Apocalypse nie są tak zupełnie irracjonalne. Jest przybyszem z dawnej epoki i zwyczajnie przeraził i zniesmaczył go kierunek w jakim, przez wieki, zmierzała ludzkość. Jego pierwszym ruchem jest pozbycie się z ziemi wszelkiej broni, w tym oczywiście głowic nuklearnych. Oczywiście, jest on megalomanem z manią na punkcie władzy ale jednocześnie zgrywa ojca zatroszczonego o los gatunku. Tego lepszego rzecz jasna a właściwie najsilniejszych jego przedstawicieli. Do nich bowiem należeć będzie ziemia.

Paczara z trudem znosiła tą scenę. Zwłaszcza, że Magneto miał najwyraźniej zamiear na to pozwolić.

Widzicie, Apocalypse nie tylko uważa się za Boga – on wierzy, że nim jest. Teraz próbuje zwyczajnie uprzątnąć cały tej bajzel, którego narobili ludzie, gdy on sobie drzemał i wprowadzić boskie porządki. Problem w tym, że jak zauważa Charles, pierwotny mutant tak naprawdę jest sam. Nikt bowiem nie ma ostatecznie ochoty na zostanie jego niewolnikiem. X-meni jednoczą się w walce przeciwko zagrożeniu. Oczywiście, przy okazji spustoszona zostaje połowa globu. Co ciekawe, dostajemy tu jednak nie tylko obraz zniszczenia ale i budowy. Mutanci, chociaż skłonni do największych dewastacji, są w istocie także w stanie tworzyć rzeczy piękne i wielkie.

Jean, Quicksilver i Mistique

 … czyli trójka paczarowych ulubieńców. Uwielbiam Jennifer Lawrence a jej Mistique jest perfekcyjna. Po wydarzeniach z poprzedniej części, kobieta zmaga się z łatką superbohaterki. W głębi duszy czuje, że nie potrafi i nie chce sprostać tym oczekiwaniom. Nadal zgadza się w pewnych kwestiach z Erykiem. W dodatku, widzi, iż mimo pokoju, mutanci są w różnych miejscach świata nadal ścigani i piętnowani. Obserwuje jak rodzi się w niej frustracja i zgorzknienie. Ostatecznie, decyduje się jeszcze raz stanąć ramie w ramię z innymi X-menami.

Raven nie tyle pomaga ile dowodzi misją. I świetnie jej to wychodzi.

Quicksilver, podobnie jak poprzednim razem, i tu skradł cały film. A przynajmniej jest odpowiedzialny za wszelkie jego humorystyczne momenty. Nie da się go nie kochać! Tym bardziej, iż wielokrotnie ratuje dzień i wszystkich dookoła.

I wreszcie Jean. Jean od zawsze była jedną z Paczary ulubionych postaci. Nawet, a może właśnie zwłaszcza, w trzeciej części starych X-menów. Tutaj została doskonale sportretowana przed Sophie Turner. Paczara uważa ją za bardzo dobrą aktorkę i mocno trzyma kciuki za jej przyszłą karierę. Jean została obdarzona mocą, która przechodzi jej możliwości i pojęcie. Ba! przechodzi nawet możliwości i pojęcie Xaviera. Jean jest najpotężniejszym mutantem jakiego kiedykolwiek nosiła ta ziemia (Przynajmniej w oczach Paczary ale można się, oczywiście, spierać). Jednocześnie jednak nie jest i nigdy nie była w stanie zaakceptować i zapanować nad swoją mocą. Sama nie wie do czego jest zdolna. To, co widzimy w tej części X-menów, składa się w pewną całość ze starą serią. Historia Jean jest dramatyczna i z góry przesądzona. A przynajmniej taką powinna być. Teraz, co prawda, twórcy mogą dowolnie kształtować jej przyszłość, co będzie pewnie z korzyścią dla samej Jean,  ale Paczara jest bardzo przywiązana do pierwotnej opowieści. Nie dlatego, że życzę swojej ulubionej postaci źle. Uważam po prostu jej historię za do gruntu realistyczną. I zakończoną. Bycie mutantem nie zawsze musi kończyć się zapanowaniem nad swoimi zdolnościami.

Paczara uważa postać Jean za jedną z najbardziej interesujących w całym uniwersum.

Tutaj, to Jean okazuje się kluczem do powstrzymania Apocalypse’a. Myślę, że to też tutaj w umyśle Xaviera powinna wykiełkować myśl o zablokowaniu jej zdolności. Sam wyraz twarzy i ostatnie słowa Apocalypse’a świadczą o tym, jak bardzo się pomylił. Nie wziął pod uwagę jedynej osoby, która mogła mu zapewnić wszystko o czym marzył. Tylko moc Jean, ujarzmiona przez pierwotnego, mogła być ostatecznym spustoszeniem ziemi. Wydaje mi się, że nawet gdyby Apocalypse zrealizował swój plan odnośnie Xaviera, to gdzieś tam nadal ukrywałby się znacznie bardziej potężny mutant. Pytanie tylko, czy gdyby nie ingerencja profesora, Jean kiedykolwiek byłaby w stanie zapanować nad swoimi zdolnościami.

Facepalm raz, dwa, trzy ale….

Film nie jest bez wad. W zasadzie, całkiem sporo w nim prawdziwie absurdalnych i pozbawionych sensu rozwiązań. Nie przeszkodziło mi to jednak doskonale się na nim bawić. Mało tego byłam prawdziwie zainteresowana, tym co się dzieje na ekranie, do tego stopnia, że w pewnym momencie całkowicie mnie to pochłonęło. Takie filmy Paczara lubi najbardziej. Nie wiem, czy cokolwiek będzie w stanie zachwiać moją miłość do X-menów. Na razie Apocalyse ją tylko umocnił. Idźcie i paczajcie czym prędzej. Porcja dobrej rozrywki gwarantowana.

PS. Ach, na chwilę wpada też Wolverine. Jest to, do prawdy, dość bezsensowny i totalnie niepotrzebny watek ale cóż, chyba ktoś mocno się uparł, by go tam wcisnąć. Mamy też zwyczajowe, dość urocze, cameo Stana Lee. 

Etykiety: , ,