Piąty sezon Gry o Tron dobiegł końca. Paczara nie może w to
uwierzyć, równie mocno jak w wydarzenia mające miejsce w ostatnim odcinku. Mother’s
Mercy pokazał mi, w całej okazałości, jak bardzo kocham i jednocześnie
nienawidzę tego serialu. To najlepszy odcinek z epizodów wszystkich produkcji
jakie było mi dane ostatnio oglądać. Finał Gry o Tron miażdży i ukazuje światu
z jakim genialnym serialowym dziełem przyszło widzom obcować. Jak narzekałam na pierwszy odcinek piątego
sezonu, tak teraz zamierzam piać z zachwytu nad jego finiszem. Cóż, ktoś kiedyś
powiedział, iż nie ważne jak się zaczyna, ważne jak się kończy ;)
 |
Sansa wie, że nie ma nawet sensu ostrzegać przed spoilerami. Przeprasza Was tylko za literówki i rozemocjonowanie Paczary ;) |
Nie macie pojęcia jak ten odcinek Paczarą wstrząsną a
jednocześnie, jak bardzo mnie uradował, faktem, iż są seriale aż tak dobre, by
doprowadzić mnie do takiego stanu. Ostatnio bowiem, mało co potrafi mnie
ruszyć. Paczara szukała winy nawet w tym, iż po prostu zbyt dużo paczy i, w
związku z tym, nic już nie jest w stanie dostarczyć mi prawdziwych wrażeń. Nie
macie pojęcia jaką ulgą i radością napełnia mnie fakt, iż istnieją takie
produkcje jak Gra o Tron. Paczara lubi być rozwalana na łopatki i znajduje
dziwną przyjemność w zbieraniu szczęki z podłogi. A przy oglądaniu Mother’s
Mercy te aktywności miałam zagwarantowane!
Co jednak tak mną wstrząsnęło? Nie udawajcie, że nie wiecie!
Zacznijmy jednak od początku. W dziesiątym odcinku odwiedzamy wszystkich
główniejszych bohaterów sezonu. Wyruszamy z wojskami Stannisa na Winterfell,
kibicujemy Sansie przy próbie wydostania się z twierdzy, wpadamy na Podricka i
Brienne, uczymy się kilku sztuczek od Aryi, opuszczamy wraz z Jaimiem i
Myrcellą słoneczne wybrzeża Dorne, poszukujemy Matki Smoków i wraz z Cersei
poznajemy prawdziwe znaczenie zwrotu walk of shame, zaś całą tą zawrotną podróż
kończymy umierając na Murze. Towarzyszy nam przy tym nieustannie, ogromna dawka
ekscytacji, uciechy, zaspokojonego poczucia sprawiedliwości oraz szoku i
niedowierzania. Dodatkowo, z życiem żegna się z połowa głównych postaci, ale
kto by tam liczył :D To, co przedstawia widzom Mother’s Mercy, nawet się filozofom
nie śniło!
Dobro nie rodzi się w płomieniach zła.
Zaczynamy od słynnego Ojca Roku. Zima zaczyna ustępować,
toteż Stannis wydaje rozkaz marszu na Winterfell. Widzimy też, iż po tym, co
zaszło w poprzednim odcinku, Baratheon żywi urazę do Czerwonej Kapłanki. No
cóż, Paczara powiedziałaby, że sam jest sobie winien, w gruncie rzeczy. Stannis
cieszy się roztopami tylko przez krótką chwilę, bowiem jego dowódcy zaraz
przynoszą mu niepomyślne wieści. Połowa jego armii zdezerterowała, a żona popełniła
samobójstwo. Na Stannisa spadają kolejne nieszczęścia a widz z satysfakcją
zaciera ręce. Oto, Ojciec Roku dostał to, na co zasłużył. Chociaż, może nie do
końca, bo zasłużył na znacznie więcej. Zasłużył, by powoli się przypiekać na
ogniu z pyska Drogona! Rzut kamery na twarz Stannisa po ucieczce Melisandre,
ukazuje nam, iż wreszcie dotarło do niego jak wielkim był głupcem. W swoim
oślim uporze nie zamierza jednak zrezygnować z oblężenia twierdzy namiestników
Północy. Ta decyzja sprowadziła na niego ostateczną klęskę i w końcowym
rozrachunku umożliwiła Brienne pomszczenie śmierci Renly’ego. Paczara po
Stannisie płakać nie będzie!
 |
Jakoś mi nie żal ;) |
Piękna śmierć.
Tymczasem, w samym Winterfell, Sansa wymyka się ze swojej
komnaty, by przesłać umówiony sygnał Podrickowi i Brienne. Pech chce, iż w
całej ten wojennej zawierusze, nie zauważają oni migoczącego w oknie wieży
światełka. To właśnie z perspektywy Sansy obserwujemy majaczące na horyzoncie
walki. Bitwa o Winterfell wygląda jak pochód mrówek na śniegu, lecz robi
niesamowita wrażenie. W drodze powrotnej Starkówna nieszczęśliwie wpada na Fetora
i kochankę Ramseya. Sansa postanawia, iż woli umrzeć niż posłusznie wrócić do
swej komnaty i czekać na barbarzyńskie tortury męża. Przed strzałą Myrandy
ratuje ją jednak Theon. Po czym, Starkówna i Greyjoy skaczą razem z murów
twierdzy. Paczara widzi w tej scenie sporą dawkę pięknego romantyzmu, co w Grze
o Tron nie zdarza się często. Dwójka przyjaciół z dzieciństwa, trzymając się za
ręce, rzuca się w przepaść w ucieczce przed straszliwą zemstą. Oboje doświadczyli
prawdziwego piekła na ziemi. Paczara ma przeczucie, że wiele daliby za ulgę
jaką niesie za sobą śmierć. Nie jestem tylko wcale taka pewna, czy dostaną to
czego szukali. Teoretycznie Theon Greyjoy i Sansa Stark powinni być martwi. I
to by była rzeczywiście beautiful death. Coś mi jednak mówi, że nie będzie to
takie proste. Widzicie, Paczara uwielbia Sansę i nie dopuszcza do siebie myśli
o jej odejściu. Nie przed krwawą zemstą na Ramseyu! Ciekawi mnie także reakcja
Bealisha, którego nie mieliśmy szansy zobaczyć w tym odcinku.
 |
Było w tym coś bardzo pięknego. |
Ślepa sprawiedliwość.
Przenieśmy się jednak do tej, ciągle jeszcze, oddychającej
siostry. Arya z pewnością nauczyła się kilku sztuczek od Ludzi bez Twarzy.
Nosząc maskę dokonuje krwawej zemsty na Merynie Trantcie. Scena ta wypada
naprawdę niesamowicie! Jak pamiętacie, w notce dotyczącej poprzedniego odcinka,
Paczara zażarcie kibicowała młodej Starkównie. Finał sezonu przyniósł jej
upragniony rewanż za śmierć Sylvio Forela. Okazuje się jednak, iż sztuczki
Ludzi bez Twarzy są o wiele bardziej skomplikowane niż nam się wydawało. Mężczyzna
nie jest zadowolony z tego, że Arya samowolnie odebrała życie, które należało
do Boga o Wielu Twarzach. Ktoś będzie musiał teraz za to zapłacić. Życiem za
życie. Jaqen wyjaśnia Aryi, iż maski, dla osoby niegotowej do ich noszenia, są
jak trucizna. Starkówna zaczyna nagle tracić wzrok. Paczara przyzna się, że nie
do końca zrozumiała akurat ten watek. Będę chyba musiała obejrzeć jeszcze raz,
i jeszcze raz, i jeszcze…
 |
Aryia wyruszyła do Braavos, by zostać Człowiekiem Bez Twarzy. Na razie została Człowiekiem bez Wzroku. |
Pocałunek Żmii.
Tymczasem, Jaimie wraz z Myrcellą, Bronnem i Tristanem
opuszczają brzegi Dorne. Ellaria na pożegnanie raczy młodą Lannisterównę soczystym
buziakiem prosto w usta. Coś tu nie gra, prawda? Otóż to. Już na łodzi, po
wzruszającej rozmowie ojca z córką, Myrcella zaczyna odczuwać skutki
śmiertelnej trucizny. Paczara tymczasem zaczyna wrzeszczeć do ekranu. Na serio?
Ledwie co twórcy przedstawili mi bardzo interesującą, piękną i dobrą postać i
już mi ją ubijają? Ja się tak nie bawię! Tylko nie Myrcella, nie po takiej
rozmowie z Jaimiem! Wiecie, w tym momencie, Paczara nie przypuszczała, że może być
gorzej…
 |
Moment rozmowy Jaimiego z Myrcellą należał do najbardziej wzruszających chwil tego odcinka. |
Dziewczynka i jej Smok.
Tymczasem w Meereen, Tyrion, Jorah i Daario okupują
prowadzące do tronu schody i smutno wzdychają nad utraconą królową. Paczara nie
mogła się przy tej scenie nie uśmiechnąć. To było takie pocieszne. Trzech
dorosłych wojowniczych i inteligentnych mężczyzn zupełnie zagubionych bez swojej
Khaleesi. Wkrótce jednak dochodzą oni do porozumienia, odnośnie dalszych
poczynań. Jorah i Daario wyruszają na poszukiwania Maki Smoków, podczas gdy
Tyrion wraz z Missandrei i Szarym Robakiem zostają, by uspokoić nastroje i
zaprowadzić porządek w stojącym na progu wojny domowej mieście. Z pomocą w
wykonaniu tego zadania przychodzi Lannisterowi, nie kto inny, jak Varys! Yey!
Paczara się za nim stęskniła. Tymczasem Matka Smoków usiłuje przekonać synka,
by przetransportował ja z powrotem do Meereen. Drogon jest ranny i nie ma
najwyraźniej ochoty nad podniebne wojaże. Daenerys postanawia więc zorientować
się w terenie i trafia w sam środek dothrackiej fali. No nie, znowu!? Paczarze nie podoba się dokąd zmierza ten wątek… I Drogon jest ranny! Niech
ktoś opatrzy mi smoczka!
 |
Paczara boi się o przyszłe losy Matki Smoków. |
Walk of shame.
W lochu Wojującej Wiary nadal cierpi upadła królowa. Cersei
jest wyczerpana i na skraju śmierci z pragnienia. Postanawia wyznać swoje
grzechy. W akcie łaski Wysoki Wróbel pozwala jej powrócić do Czerwonej Twierdzy.
Oczywiście, dopiero po odprawieniu odpowiedniej pokuty. Tą zaś jest spacer nago
po ulicach Królewskiej Przystani. Cersei kroczy więc wśród obelg, wulgarnych
wrzasków, plucia i obrzucania jej, czym popadnie. Początkowo, w jej postawie
nie ma nic ze wstydu. Kroczy dumnie jak na królową przystało. Dopiero, gdy
spotyka się z coraz większa nienawiścią i agresją ze strony tłumu, załamuje
się. Paczarze ciężko się na to paczyło! Ogólnie, nie lubię patrzeć na ludzkie upokorzenie,
cierpienie i męki. Nawet, jeśli Cersei ma wiele na sumieniu, Paczara nie
znajdowała usprawiedliwienia dla tego, co jej zafundowano. Pocieszam się tylko
myślą, że jak już królowa odpocznie w zamku, to znajdzie siłę, by odpłacić
swoim prześladowcom pięknym za nadobne. Paczara nie cierpi całej koncepcji
Wojującej Wiary, i każdego broniłaby przed ich haniebnym działaniem. Mam
nadzieję, że w następnym sezonie bardzo marnie skończą. Bardzo.
 |
Cersei sięgnęła dna ale Paczara ma przeczucie, że równie szybko tego dna sięgną jej przeciwnicy. |
I ty Brutusie…
Przenieśmy się jednak na daleką północ. Sam wraz z
Gożdzikiem i jej dzieckiem, za pozwoleniem Lorda Dowódcy, opuszcza Czarny
Zamek. Ostatnia rozmowa Snowa i Turly’ego jest prawdziwą kwintesencją ich
przyjaźni. Przy czym, Paczara czuła, iż mogą się oni już więcej nie zobaczyć.
Przypuszczałam jednak, iż będzie to z winy Sama, który na Mur nie zdecyduje się
już powrócić. O ja naiwna! Zapomniałam, ze oglądam Grę o tron! Tymczasem do
Czarnego Zamku przybywa Melisandre. Czerwona Kapłanka nie odzywa się ani słowem
ale jej powrót zostaje słusznie odczytany jako znak porażki Stannisa. Ser Davos
dowiaduje się także o śmierci Sheeren. Paczara przypuszcza jednak, iż odkąd
Czerwona Kapłanka jest jedynym znanym nam świadkiem wydarzeń w obozie Stannisa,
minie sporo czasu nim Davos odkryje całą prawdę o przyczynie śmierci córki
Baratheona.
 |
Davos kiedyś sprawi, iż Melisandre zapłaci za to co zrobiła. Zobaczycie. |
W końcowych scenach odcinka twórcy Gry o Tron postanowili
zafundować widzom i miłośnikom książek G.R.R. Martina, poważny i rozległy
zawał. W scenie stylizowanej na Idy Marcowe, zostaje zasztyletowana jednak z
najgłówniejszych postaci sagi. Paczara nigdy nie kochała Jona Snowa. O wiele bardziej
powinien mnie zasmucić los Sansy. Gdyby
umarła Danny, to ryczałabym i złorzeczyła na zmianę, co najmniej przez tydzień.
Los ten jednak został w tym odcinku udziałem bękarta lorda Starka. Snow zginął
z ręki swoich własnych braci, podstępnie zgładzony w skrytobójczym zamachu.
Znalazł się nawet ten Brutus, który zadał ostateczny cios. Nie wyobrażacie
sobie mojej reakcji. Autentycznie coś we mnie umarło. Nigdy, nigdy nie
przypuszczałabym, że zapłaczę nad Jonem Snowem. Nigdy. Rzeczywistości jednak,
po raz kolejny, zdzieliła mnie mocno po głowie i wcisnęła cebulę do oczu.
Szczerze mówiąc, to nadal nie mogę uwierzyć, że zrobiono to akurat tej postaci.
Mother’s Mercy uświadomił mi, jak bardzo nienawidzę tego serialu,
jak nie cierpię jego brutalności i zezwierzęcenia, jak tryskam gniewem po
śmierci lubianych przez mnie postaci. Jednocześnie jednak, ten odcinek pokazał
mi, jak głęboką miłością Paczara darzy Grę o Tron. Za jej nieprzewidywalności,
za emocje, za dostarczanie nieporównywalnych wrażeń i doświadczeń. Wiem już, że
odczuję ogromną pustkę, gdy za tydzień usiądę przed ekranem i uświadomię sobie,
że nie ma kolejnego odcinka. Już nie doświadczę tej ekscytacji, nie będę mogła też
napisać kolejnej notki o świecie Westeros. Paczara chciałaby zobaczyć kolejny
sezon teraz, już, zaraz! I to chyba, z mojej strony, stanowi najlepszą
rekomendację dla tego serialu.
P.S. Hmm… wiem, powinnam uwierzyć wreszcie w śmierć Lorda
Dowódcy , ale czy nie myślicie, że obecność, akurat tej nocy, na Murze
Melisandre, nie była przypadkowa? Ona służy w końcu Panu Światła a jego słudzy
mają doświadczenie we wskrzeszaniu ludzi. Prawda? Prawda? Prawda?
P.S. Wybaczcie błędy i nieogarnięcie ale to bardzo
emocjonalny wpis, jak pewnie zauważyliście. Czasem nie da się zachować
stoickiej postawy. Nie, gdy twórcy wywracają do góry nogami tyle wątków!
Etykiety: GOT, serial, USA