Are you paying attention? – w pierwszej scenie Gry tajemnic widza wita
dobiegający z offu głęboki głos Benedicta Cumberbatcha. Jest rok 1951. Ktoś
włamał się do domu genialnego matematyka, Alana Turinga. Widząc, że
poszkodowany kluczy w zeznaniach i wyraźnie coś ukrywa, detektyw Nock
postanawia bliżej przyjrzeć się osobliwemu geniuszowi. Szybko odkrywa, że wszelkie informacje o jego
działalności w czasie II wojny światowej są ściśle tajne lub zostały usunięte.
Niebawem Turing zostaje zatrzymany za… swoją orientację seksualną. Matematyk
postanawia opowiedzieć prowadzącemu śledztwo detektywowi swoją prawdziwą
historię…
Reżyser Morten Tyldum i scenarzysta Graham Moore prowadzą
fabułę w oparciu o trzy przeplatające się plany czasowe. Obserwujemy Turinga w
czasach powojennych, w trakcie prac w
tajnym ośrodku w Bletchley nad złamaniem kodu Enigmy oraz lata jego młodości i
pierwszej miłości. Tworzy to świetnie skomponowany obraz życia matematycznego
geniusza.
Kluczową część filmu stanowią sceny opowiadające o pracach
nad złamaniem kodu niemieckiej maszyny szyfrującej. Turing dołącza do zespołu
najbardziej utalentowanych kryptologów i lingwistów w Wielkiej Brytanii. Z
czasem, pewny swej wizji, że tylko maszyna może pokonać maszynę, wbrew
wszystkim przejmuje kierownictwo w grupie i przystępuje do budowy niezwykłego
urządzenia, którego obdarza imieniem Christopher. Z Turingiem z pewnością nie pracowało się
łatwo. Widzimy jego zdystansowanie, wyraźną odmienność i wiarę w nieomylność
swojego geniuszu. Relacje w zespole są wiec bardzo napięte a prace idą jak po
grudzie. Wyraźna zmiana następuje pod wpływem Joan Clarke, którą Turing
rekrutuje poprzez zamieszczenie krzyżówki na łamach London Daily Telegraph. Kobieta uświadamia Turingowi, że jeśli
oczekuje pomocy musi postarać się o wypracowanie więzi sympatii ze współpracownikami.
Gra tajemnic z
pewnością nie jest suchym zlepkiem faktów o Alanie Turingu. To historia podana
z niezwykłą lekkością i przebłyskami dobrego humoru. Twórcy postanowili
uwydatnić niektóre wątki lub dodać nowe na potrzeby filmu. Moim zdaniem obraz
tylko na tym zyskuje. Poprzez postać Joan Clarke, której wkład w łamanie szyfru
został w filmie znacznie wyolbrzymiony, poruszane jest wiele ważnych wątków
począwszy od pozycji kobiet w tamtych czasach, po gotowość do zawarcia
fikcyjnego związku by móc się samorealizować. Twórcy postanowili też zagrać
trochę na uczuciach widza nazywając maszynę Turinga Christopherem – imieniem
jego rzekomej pierwszej miłości (w rzeczywistości nazwano ją Bombe).
Paczara jest pod
wrażeniem świetnej końcówki. To smutne, że tak zasłużony dla kraju człowiek
otrzymał w zamian za swoją pracę tak niesprawiedliwą odpłatę. Za homoseksualizm
skazano go na chemiczną kastrację, co w efekcie doprowadziło do samobójczej
śmierci Turinga. Bardzo dobrym zabiegiem było niepokazywanie ostatnich chwil
geniusza. Wraz z ostatnimi scenami to niedopowiedzenie tworzy niezwykle emocjonalną
a jednocześnie subtelną scenę.
W kwestii obsady
mogę tylko wyrażać bezgraniczny podziw. Nie wyobrażam sobie, by można było w
„Grze tajemnic” umieścić innych aktorów. Benedict Cumberbatch, weteran ról
niezrozumianych jednostek o ponadprzeciętnym intelekcie, doskonale operuje
indywidualnością swojej postaci. Turing mógł bardzo przypominać Sherlocka czy
chociażby Assange’a, a jednak widząc go na ekranie ani przez chwilę nie rzuciły
mi się w oczy kalki żadnego z powyższych. Cumberbatch poprowadził swoją postać
w zupełnie odmienny sposób, co jest nie lada sztuką. Keira Knightley też świetnie
sobie radzi w roli błyskotliwej Joan Clarke. Matthew Goode wypada jak zwykle
fenomenalnie jako z początku intelektualny oponent a później przyjaciel Turinga
(Paczara uwielbia Goode’a od czasu Powrotu do Brideshead, który swoją drogą
jest piekielnie dobrym filmem więc jak ktoś wpadanie na pomysł nadrabiania filmografii
to jak najbardziej polecam, zwłaszcza, że partneruje mu Hayley Atwell znana nam
z roli Agent Carter). Charles Dance, Rory Kinnear, Mark Strong – to klasa sama w sobie. Paczara naprawdę pokochała
obsadę Gry tajemnic. Według mnie można ją stawiać za przykład wzorowego
aktorstwa.
Niezaprzeczalnie jednym z największych atutów produkcji jest
doskonała muzyka, która stworzył Aleksandre Desplat. Jest przepiękna, wręcz
magiczna i buduje niesamowity nastrój. Z pewnością spędzę przy
soundtracku z Gry tajemnic mnóstwo długich wieczorów. Wspaniała jest także scenografia i kostiumy. Widać niezwykłą staranność w oddaniu ducha epoki.
Film niesie za sobą bardzo ważne przesłanie - czasami to te
„inne” osoby są w stanie osiągnąć rzeczy, o których zwykli ludzie mogą tylko
marzyć. Paczarę napawa to jakąś taką ogromną wiarą w ludzkość (co doprawdy,
rzadko się zdarza). Toteż Paczarze bardzo się Gra tajemnic spodobała. Urzekła
mnie swoim magicznym nastrojem. Wsiąknęłam na dwie godziny i nawet nie wiem,
kiedy ten czas mi minął. Jak słusznie zauważyła pewna znajoma paczaczka, Gra tajemnic nie
będzie filmem, który będą pamiętać pokolenia. Jednak według mnie na długo
pozostanie w pamięci jednostek. To nie jest filmowe arcydzieło. To po prostu solidny kawałek dobrego kina.
P.S. Paczara specjalnie nie porusza zbytnio kwestii historycznych a zwłaszcza roli Polaków w rozszyfrowaniu kodu Enigmy. Dla mnie Gra tajemnic to opowieść przede wszystkim o Turingu, a nie podręcznik do historii.
Etykiety: film, Oscary