I’m a B..Birdman!, czyli superbohaterem nie każdy być może.



Birdman, czyli Nieoczekiwane Pożytki z Niewiedzy to dramat w reżyserii Alejandra Gonzáleza Iñárritu. Obraz został nominowany do Oscara w 9 kategoriach. Paczara, gdy tylko zobaczyła doskonały trailer wiedziała, że to coś dla niej. W dodatku, w sieci momentalnie zaroiło się od pełnych zachwytu recenzji.  Kiedy Birdman został nominowany do Złotych Globów i później do Oscara, potrzeba popaczenia na to dzieło jeszcze się wzmogła. Paczara uważa, iż by typować zwycięzców, trzeba najpierw zapoznać się nieco z nominowanymi. Toteż Birdmana zobaczyłam i tym sposobem dowiedziałam się, że w żadnym wypadku nie będzie to mój złoty kandydat w wyścigu po nagrodę Akademii. 

A Paczara z taką nadzieją czekała na ten film!
W powyższym zdaniu nie twierdzę, że jest to film zły.
Ale czy spodziewałam się lepszego? Tak. Czy pozostawił pewnego rodzaju zamęt i niedosyt? Tak. Czy jest to jeden z tych przypadków, kiedy zbyt wiele oczekujesz i wychodzisz z seansu zawiedziona? Tak, jest. Widzicie, Paczara miała po prostu zbyt wielkie nadzieje, które zostały trochę zdruzgotane. Dlatego, nie jestem w stanie zrozumieć tak wielu pozytywnych opinii o produkcji. Chociaż z drugiej strony, gdybym oglądała ten film bez absolutnie żadnego wyobrażenia na jego temat i żadnych oczekiwań to nie wykluczam, że mógłby mnie zachwycić.

Birdman opowiada historię postarzałego aktora Riggana Thomsona (Michael Keaton), który stał się gwiazdą dzięki roli superbohatera – Birdmana, w serii ekranizacji komiksów. Jego kariera załamała się po tym, jak odmówił występu w czwartej części widowiska. Teraz, po dwudziestu latach,  stara się powrócić na szczyty wystawiając na Brodwayu sztukę Raymonda Carvera - What We Talk About When We Talk About Love. Cytat z Carvera stanowi zresztą niejako całe motto filmu:

- A czy dostałeś od życia ostatecznie to co chciałeś?
- Dostałem.
- A czego chciałeś?
- Wiedzieć, że jestem kochany, czuć, że ktoś na tej ziemi mnie kocha.

Riggan wystawia sztukę, w której sam nie jest najlepszym aktorem. Mike bardzo łatwo kradnie mu przedstawienie.
Riggan potrzebuje jakiegoś przełomu w swoim życiu. Chce zrobić naprawdę coś ważnego. Inwestuje wiec wszystko w powodzenie swojej sztuki. Tymczasem, los rzuca mu kolejne kłody pod nogi. Jego córka (Emma Stone) właśnie wyszła z odwyku, do obsady przedstawienia dołącza mocno ekstrawagancki, kapryśny i wymagający aktor Mike Shiner (Edward Norton), a jego dziewczyna informuje go, że wkrótce będzie ojcem. Jakby tego było mało sam Riggan powoli zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością, nieustannie słysząc głos dawnej sławy. W końcu, ptasi superbohater zaczyna mu się jawić jako odrębny byt, który jednocześnie nadal pozostaje nim samym. Riggan zaczyna wierzyć w swoje paranormalne zdolności. Chce być znów Birdmanem, marzy mu się wielka sława i oglądalność. Jednocześnie próbuje jednak z tym walczyć angażując się w coś ambitniejszego, próbując tworzyć wielką sztukę. Te dwa sprzeczne dążenia rodzą konflikt, z którym bohater nie potrafi sobie poradzić. 

Film drwi nieco z produkcji o superbohaterach jednak świetnie operuje ich schematem. Scena, w której Riggan wymienia aktorów, których chciałby zobaczyć w swojej sztuce a okazuje się ze każdy z nich już ma angaż w jakiejś kasowej produkcji, jest wprost mistrzowska. Zresztą dość często wspomina się tu aktualnie bijące rekordy popularności widowiska m.in. ze stajni Marvela. Birdman zderza ze sobą tzw. kulturą wysoką z kulturą dla mas.  Riggan jest tu określany mianem celebryty – nie aktora, a jego superbohaterskie wcielenie obśmiewane. Jednocześnie dla wielu ludzi wciąż pozostaje gwiazdą. On sam wydaje się zagubiony, uparcie dąży do celu jednak nie do końca zdaje sobie sprawę jaki powinien on być. W produkcji pada opinia, że „ludzie kochają akcję, nie to przegadane, depresyjne gówno”. Paczara nie zaprzeczy. Więcej, powiem, że coś w tym jest i w dodatku nie stwierdzę, że to bardzo niedobrze. Paczara sama uwielbia filmy superbohaterskie i uważam, ze nie ma żadnego powodu, bym nie mogła się przy nich od czasu do czasu dobrze zabawić. Wszystko jest dla ludzi, o ile oczywiście nie poprzestajemy tylko na jednym typie produkcji. Czasem warto obejrzeć akcję, czasem „przegadane, depresyjne gówno” i  z obu da się czerpać coś potrzebnego. 

Birdman jest tworem z pogranicza filmu i teatru, który doskonale miesza te dwie sztuki. Mamy sceny iście teatralne i te prawdziwie filmowe nawet mocno zahaczające o SF. Dlatego jednym z najistotniejszych elementów Birdmana są dialogi. Scenariusz ma wiele dobrych, zapadających w pamięć kwestii. 

Jest teatr, są i efekty specjalne.
Pierwsza część filmu upływa w dość monotonny sposób. Nie ogląda się go jednych tchem. Wręcz przeciwnie czasami fabuła może nużyć. Długie ujęcia i brak cięć dają złudzenie, jakby wszystko działo się tu i teraz, w tej chwili. Może miało to dynamizować akcję, jednak znacząco ją ujednostajnia. Obserwowanie czegoś w czasie rzeczywistym nie jest w stanie zainteresować na długo. Jednocześnie konfuduje to widza poprzez nagłe, niczym nie zasygnalizowane, przejścia w czasie. Z drugiej strony, montaż niektórych scen to prawdziwy majstersztyk pozwalający uchwycić prawdziwą istotę i piękno filmu. Najbardziej irytującym elementem produkcji jest muzyka. Nieustanne bicie bębnów doprowadza do szału (Whovianie obejrzyjcie Birdmana a przekonacie się jak musiał się czuć Master – nic dziwnego, że mu trochę odbiło). Paczara zdaje sobie sprawę, że chodziło tu być może właśnie o ukazanie obłędu głównego bohatera, a może o wiszące nad spektaklem nieszczęście. Jedno jest jednak pewne -  ścieżki dźwiękowej z Birdmana nie zamierzam nigdy więcej słuchać. 

Zdecydowanie najlepszą stroną filmu jest obsada. Można powiedzieć, że to świetna gra aktorska zarówno na pierwszym jak i na drugim planie, uratowała dla mnie tą produkcję. Michael Keaton, grający niejako samego siebie (przygasłą gwiazdę osławionego Batmana z filmu Burtona), doskonale odzwierciedla emocje podupadłego, starającego się rozpaczliwie uchwycić skrawki dawnej chwały aktora. Emma Stone pokazuje nam w Birdmanie swoja mniej uroczą stronę ale zdecydowanie wychodzi to na dobre jej grze aktorskiej. Jest zdumiewająco wiarygodna i przekonująca w roli ćpunki i odsuwanej przez ojca na dalszy plan córki. Godny największego uznanie jest jednak występ Edwarda Nortona, również już niepięknego  i niemłodego ale bardzo utalentowanego aktora. Grany przez niego Mike jest prawdziwym profesjonalistą. Naprawdę zna się na swoim fachu i jest w nim o wiele lepszy od Riggana. Jesteśmy oczarowani jego geniuszem, dopóki nie dociera do nas, że prawdziwy umie być tylko na scenie. Reszta jego życia to jeden wielki fałsz. Norton wprost magnetyzuje swoją rolą kapryśnego a momentami nieco żałosnego ekscentryka. 

Keaton zagrał naprawdę trudną rolę, która wymagała obnażenia się zarówno fizycznego jak i psychicznego. Wyszło mu to pierwszorzędnie.
Birdman to w gruncie rzeczy dobry film, ale nie aż tak dobry jak miało się nadzieje. Chwilami jest ciężko i depresyjnie, innym razem lekko i ironicznie. Najwłaściwszą reakcją na niektóre sceny byłby chyba ponury chichot, bo choć bywa śmiesznie to jak się na tym zastanowimy to właściwie jest to śmiech przez łzy. 


Etykiety: ,