W poprzednim wpisie podzieliłam się serialowymi perełkami i wtopami. Nie samym serialem jednak człowiek żyje. Październik poświęciłam również na nadrobienie małych filmowych zaległości (tu podziękowania należą się A. mojej przyjaciółce z dołu ;) ). Moje wrażenia w bardzo skondensowanej i skróconej formie (inaczej ten wpis miałby z 6 stron A4) znajdziecie poniżej.
Królowie lata – piękny magiczny film o wkraczaniu w dorosłość, a w zasadzie bardziej o próbie opóźnienia tego wkraczania i chęci
zatrzymania się jeszcze w tych pełnych beztroski szczenięcych latach. Oto
pewnego lata, trzej piętnastoletni
chłopcy postanawiają uciec w głuszę, zbudować tam dom i żyć
według
własnych reguł. Ich celem jest wyzbycie się wszelkich ograniczeń i
zrzędliwych rodziców, z
którymi za nic nie umieją znaleźć wspólnego języka. Jednak to nie fabula
stanowi najmocniejszy punkt tego filmu. Produkcję zdecydowanie warto
obejrzeć ze
względu na dialogi. Zasiądźcie przed ekranem i słuchajcie! Słuchajcie
dialogów!
Nie pamietam już kiedy ostatni raz tak się śmiałam na filmie, który
teoretycznie nie powinien śmieszyć. Bo Królowie lata opowiadają poważną historię jednak
robią to w sposób zadziwiająco lekki i finezyjny. A dialogi swoją celnością
wbijają w fotel. Właśnie ten rodzaj komizmu uwielbiam. Nie bawi mnie jak ktoś
się przewróci na skórce od banana. Za to jeden cenny dialog potrafi rozśmieszyć
mnie do łez. Niemal cały ten film składa się z ironicznych, błyskotliwych i ciętych
ripost, co jest dużą sztuką, więc należne za to ukłony głębokiego szacunku kieruję w stronę twórców Jordana Vogta-Robertsa i Chrisa Galletty. Ten film ogląda się z wielką przyjemnością. I szkoda tylko,
że lato już minęło.
 |
| Patrick, Biaggo i Joe zapraszają na letnią młodzieńczą przygodę. |
Kolejny seans spędziłam w świecie Wielkiego Gatsby’ego.
Dlaczego tak późno? Otóż miałam duże
rozterki, czy paczyć na to, czy nie paczyć. Na plus przemawiała osoba jednego
z moich ulubionych reżyserów Baza Luhrmanna – twórcy m.in. genialnego
Moulin Rouge. Zdecydowanym minusem był natomiast aktor
samego Gatsby’ego grający. Tak, przyznaję nie cierpię Leonardo Di Caprio, a jego
osoba potrafi popsuć mi niemal każdy seans. Jednak ostatecznie postanowiłam się
przemóc i dać filmowi szansę. I cóż, miałam rację. Di Caprio spowodował, że już
i tak ciężkostrawna historia stała się niemal w całości niestrawna. Swoją sztywnością
i drewnianą postawą znacznie utrudnił mi przebrnięcie przez zawierające
go sceny. Dobrze, że nie było ich aż tak dużo. Na szczęście jest
jeszcze Baz, który swoim charakterystycznym stylem uratował w moich oczach całą
produkcję. Wszystko, co uwielbiam u tego reżysera, czyli charakteryzacja,
kostiumy, scenografia, przepych i tak inna, a zarazem tak genialnie
wkomponowana w całość muzyka, to zdecydowanie główne atuty
Wielkiego Gatsby'ego. Nie mogłam
jednak pokochać filmu nie lubiąc samej historii. To jednak moja całkowicie osobista awersja do samej powieści Fitzgeralda.
 |
| Oh my..... Leo why??? |
Po wielu próbach i długim oczekiwaniu na liście
"do obejrzenia" na mój ekran trafiła Mechaniczna Pomarańcza
wyreżyserowana przez Stanleya Kubricka i powszechnie uważana za wielkie
arcydzieło
światowej kinematografii. To film bardzo kontrowersyjny, nawet jak na
nasze czasy.
Widz tonie w fali erotyzmu, seksualnych podtekstów i czystej
brutalności. Zresztą główną tematykę dzieła stanowią zło i przemoc
właśnie. Film jest trudny do odbioru
nie tylko ze względu na oryginalną opowieść ale także za przyczyną
głównego bohatera. Nie mogłam ścierpieć tej postaci! Może jego
późniejsze losy powinny budzić współczucie
jednak ja nie mogłam wykrzesać z siebie tej emocji w ani jednaj minucie.
Wiedziałam bowiem, że tak naprawdę w głębi duszy Alex DeLarge (Malcolm
McDowell) jest taki sam jak przed
„cudowną” kuracją. To po prostu zły człowiek lubujący się w przemocy i
cieszący
się widokiem zniszczenia i bólu innych. Jego powstrzymywanie się od
czynienia zła jest zasługą tylko i wyłącznie odruchu warunkowego, który
zaszczepili w nim
naukowcy. To nieetycznie, prawda. I straszne. I nie powinno nigdy mieć
miejsca,
tak samo jednak, jak nie powinny mieć miejsca wybryki bohatera. On
chciał, on
miał zamiar czynienia zła a nie mógł tego zrobić tylko i wyłącznie ze
względu
na FIZYCZNĄ niemożność. W końcu i tak wygrał i nie wiem czy to nie jest w
tym
wszystkim najsmutniejsze. Triumfujące zło. W każdym razie film jest jak
najbardziej wart
obejrzenia. Skłania do refleksji i otwiera oczy na wiele kwestii. Poza
tym,
wychodzę z założenia, że są pewne filmy, które każdy człowiek powinien w
swoim życiu zobaczyć i ten z pewnością do nich należy.
 |
| Duże
wyrazy uznania należą się odtwórcy roli Alexa. Trzeba mieć wielki
talent, by wykreować postać z gruntu złą a jednocześnie tak dobrze
maskującą swa wewnętrzną zgniliznę. |
Etykiety: film, kalendarium