Znów jestem (o)czarowana, czyli czarownice w akcji.

Początek roku akademickiego nie sprzyja nadmiernej aktywności na blogu. Jednak powoli wszystko nadrabiam i powracam. Jak pisałam poprzednio zaplanowałam na tą jesień mnóstwo serialowych premier. Do tego dochodzą moje stare paczadła. Na chwilę obecną oglądam wiec około 14 seriali, co przy natłoku zajęć nie jest rzeczą łatwą. Dlatego nie zawsze jestem na bieżąco, ale staram się szybko ponadrabiać zaległości. Przy napiętym grafiku i starannie zaplanowanym serialowym kalendarzu o szaleństwo musi zakrawać fakt, że nie mogąc się oprzeć dołączyłam do niego jeszcze jeden tytuł. Produkcję, na którą trafiłam przypadkiem i która okazała się strzałem w dziesiątkę! Doszło do tego, że zaczęłam sobie wyrzucać, czemu właściwie nie wiedziałam o niej wcześniej. Wniosek nasuwa się sam. Jest o tym serialu bardzo, bardzo cicho. Ktoś musi, więc narobić hałasu, tak prędko jak to tylko możliwe, by nikt nie ośmielił się mi tej perełki zakończyć urwanym wątkiem po pierwszym sezonie.
 
Przedstawiam nasze magiczne bohaterki. Natomiast resztę wpisu zilustrują plakaty promocyjne, bo są absolutnie przecudowne.
Zanim przejdę do meritum muszę podzielić się z wami jeszcze jednym faktem.
Pamiętacie Charmed – serial The WB o trzech siostrach czarownicach? Polsat puszczał go pod tytułem Czarodziejki. Otóż ten serial mnie wychował i ukształtował. To była moja pierwsza obsesyjnie oglądana i absolutnie ukochana produkcja. W porze jej nadawania nic innego się dla mnie nie liczyło i zdarzyło mi się nawet zwiać z lekcji w szkole, by zasiąść na czas przed telewizorem. Od tamtej pory zwracam uwagę na wszystkie paczadła, które odbiegają od normalności. Rozumiecie już teraz, że gdy zobaczyłam tytuł Witches of East End moje szaleństwo wzięło górę i musiałam na to pilnie popaczyć, zostawiając zaplanowane serialowe nadrabianie "na potem". I absolutnie nie żałuję!
 
Cudo numer 1 - Julia Ormond jako Joanna.
Witches of East End to amerykański serial fantasy zrealizowany przez Lifetime. Powstał w oparciu o cykl Melissy de la Cruz. W Polsce ukazał się na razie, nakładem wydawnictwa Znak, tom pierwszy, którego tytuł ktoś „pomysłowy” przetłumaczył jako Zapach spalonych kwiatów (seriously???). Niestety nie miałam okazji zajrzeć do powieści, jednak jak wnioskuję z opisów, serial w dużej mierze od niej odbiega, co moim zdaniem, niemal zawsze wychodzi takim produkcjom na dobre (patrz: Pamiętniki Wampirów, nie patrz: Gra o Tron). Bohaterkami Witches of East End są kobiety z rodu Beauchamp. Joanna (Julia Ormond) prowadzi wraz z dwoma dorosłymi córkami spokojne życie w nadmorskiej miejscowości North Hampton. Zataja ona przed „dziewczynkami” ich prawdziwe losy i zdolności. 

Cudo numer 2 - Jenna Dewan-Tatum jako Freya.
Wszystko zmienia się na przyjęciu zaręczynowym Frei (w tej roli znana ze Step Up - Jenna Dewan-Tatum) i jej wybranka, pochodzącego z bardzo bogatej rodziny Dasha Gardinera. Nie dość, że Freya spotyka człowieka ze swoich erotycznych snów, który w dodatku okazuje się być bratem przyszłego pana młodego, to w pobliżu dochodzi do brutalnego morderstwa. Tymczasem do bólu praktyczna i twardo stąpająca po ziemi Ingrid (Rachel Boston) odprawianym dla zabawy rytuałem zapładnia swoją przyjaciółkę. Prawdziwe problemy zaczynają się jednak wraz z pojawieniem się sobowtóra Joanny (o dość niecodziennej charakteryzacji, gdy się wścieknie) i byłego kochanka Frei, z których każde przejawia wyraźnie mordercze zamiary. Przyjazd do miasta niewidzianej od ponad 100 lat siostry Joanny – Wendy (piękna Mädchen Amick) i oskarżenie o morderstwo przelewają czarę goryczy. Matka musi wyjawić córkom całą prawdę…
 
Cudo numer 3 - Rachel Boston jako Ingrid.
W całej tej historii jest oczywiście wiele schematycznych wątków. Jednak twórcy bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę i nawet żartobliwie mrugają do widza okiem w dialogu o filmie, w którym zwykła dziewczyna dowiaduje się, że jest magiczna. Wiecie, co mnie urzekło i sprawiło, że natychmiast przyklasnęłam temu serialowi? Dom. Dom pań Beauchamp jest uderzająco podobny do domu sióstr Halliwell z „Charmed”, a przez to jeszcze bardziej tajemniczy i magiczny. Oczywiście nie brak też pięknego księżyca, klimatycznej scenerii, księgi czarów i czarnego kota. No dobrze, nie jest on do końca kotem, ale z pewnością jest magiczny. Poza tym mamy dziewczynę rozdartą między dwoma braćmi, tym dobrym o blond włoskach i tym mrocznym o czarnej jak noc grzywie. Brzmi znajomo prawda? Rodzina Gardinerów ma jednak wiele tajemnic, co każe mi przypuszczać, że ich pokrewieństwo będzie bardziej skomplikowane. Mimo tylu banałów w tej historii serial ogląda się z prawdziwym napięciem. Ponadto na pewno innowacyjny jest pomysł na dzieje rodu Beauchamp, który bardzo przypadł mi do gustu (jednocześnie przerażając) i o którym to paradoksalnie nie mogę pisać, by nie zaspoilerować wszystkiego! Zdradzę tylko, że sporo tu klątw i kół historii.

Piękna dziewczyna i dwaj tak zupełnie różni bracia... Gdzieś już chyba to widzieliśmy ;)

Również aktorki świetnie się sprawdzają w swoich rolach. Wybór obsady doskonale oddaje charakter granej postaci. Może tylko Jenna jest denerwująca i nieco „przesadzona”. Za to grająca Wendy, Amick wprost magnetyzuje, a Boston idealnie odgrywa apodyktyczną wycofaną bibliotekarkę. Natomiast Julia Ormond – no cóż, klasa sama w sobie.

Pierwszy odcinek mnie zachwycił, a drugi twardo trzymał poziom. Mam nadzieję, że będzie coraz lepiej, zwłaszcza, że czeka na nas jeszcze tyle nierozwiązanych tajemnic i tyle przeszłości do odkrycia. I co tu dużo mówić. Moje sentymentalne serce ma nadzieję na godnego następcę Charmed

I na koniec cudo numer 4 - Madchen Amick jako Wendy. Przyznam, że jak na razie moja ulubiona bohaterka. 


Etykiety: , , ,