Show me your teeth, czyli najsłynniejszy wampir w dziejach powraca.

Właśnie zakończyłam seans ostatniej z przewidzianych przeze mnie serialowych nowości sezonu jesiennego. Tym razem stacja NBC przeniosła mnie do wiktoriańskiej Anglii i pozwoliła poznać kolejne oblicze najsłynniejszego wampira w dziejach Draculi (oblicze Jonathana Rhys – Meyersa prawdę mówiąc ;) ). Chociaż trend wampiryczny mocno chwieje się i powoli chyli ku upadkowi, twórcy „Draculi” najwyraźniej postanowili dać mu jeszcze jedną szansę i podeprzeć kolosa historią wszystkim dobrze znaną, a jednak opowiedzianą całkiem inaczej. 

Obsada w komplecie - bardzo pięknie i bardzo teatralnie.

Oto Dracula przybywa do Londynu udając Alexandra Graysona - amerykańskiego przemysłowca i wizjonera. A wizje ma wielkie.
Aby wkraść się w łaski towarzystwa postanawia narobić wokół siebie szumu i wydać pełen przepychu bal, na którym prezentuje najnowszą zdobycz techniki (przyznam się, że nie do końca zrozumiałam jak to działa, ale jest na pewno rewolucyjne i chyba nie do końca możliwe zwłaszcza jak na XIX wiek). Swoją drogą, czyż to nie ironiczne, że Książę Ciemności przedstawia sposób wyjścia z mroku? Na imprezie poznajemy niemal wszystkich bohaterów z Jonathnem Harkerem (Oliver Jackson-Cohen) i Miną Murray (Jessica De Gouw) na czele. Harker zmienił tu profesję z adwokata na ambitnego młodego dziennikarza, o ironio, pisma „Inkwizytor”. Mina oddaje się natomiast studiom medycznym. W teorii jest jedną z najlepszych studentek na roku, w praktyce przegrywa walkę ze skalpelem. Jednak moją uwagę od razu przykuła przyjaciółka Miny Lucy Westenra, którą gra, nie kto inny, jak Katie McGrath, czyli Morgana z Merlina i to w dodatku w wersji blond, więc musiałam się dobrze przyjrzeć zanim ją poznałam! To bardzo utalentowana i charakterystyczna aktorka i aż mi się buzia ucieszyła na jej widok. Mam nadzieję, że postać Lucy zostanie należycie wyeksploatowana, gdyż grzechem byłoby zmarnowanie potencjału Katie.

Nic tak nie cieszy mnie, jak obecność Katie w tym serialu. 
Pilot nie ujawnia zbyt wiele z tajemnic serialu. Dostajemy na razie tylko małe smaczki i przesłanki. Wiemy, że Dracula ma wiele do zrobienia na angielskiej ziemi (ach te teorie ewolucji), ale jego nadrzędnym celem jest zniszczenie tajnej, istniejącej od ponad pół wieku organizacji zwanej Zakonem Smoka (Order of the Dragon). I tu mamy prawdziwy czarny charakter o wielu twarzach i żadnym ze znanych skrupułów. W dodatku Dracula znajduje bardzo ciekawego i nietuzinkowego sojusznika, z którym, jak się dowiadujemy, snuje swe plany już od niemal dekady… ale ciiiiiiii. 

Nie byłoby jednak Draculi bez wątku prawdziwej miłości. W końcu motto całego serialu głosi, że „true love never dies”. Nic dziwnego, że kobieta wyglądającą kropka w kropkę jak zamordowana żona wampira wzbudza w nim natychmiastowe i obsesyjne wręcz zainteresowanie. Pierwsze spotkanie Alexandra i Miny jest pełne ukradkowych spojrzeń, dziwnych przeczuć i całowania po rękach. W tym serialu jest cholernie dużo całowania po rękach, ale trzeba przyznać, że Jonathan wypada w tych scenach znakomicie.

Iiii...... cmok!
Strona wizualna serialu jest małym estetycznym mistrzostwem. Rezydencja, huczny bal, przepych, wspaniałe suknie i biżuteria – to wszystko naprawdę robi wrażenie. W dodatku piękne wnętrza i kostiumy z epoki pozwalają nam poczuć czar tamtych lat. Nie przeszkadza nawet bardzo fakt, że Londyn jest zagrany tu przez Budapeszt. Może trochę brakuje panoramy miasta i nieco szerszych ujęć, gdyż oglądając odcinek ma się wrażenie ścisku na bardzo małej przestrzeni. Twórcy z pewnością chcieli nakręcić serial z prawdziwym rozmachem, co pod kątem wizualnym z zdecydowanie im się udaje. Ja uwielbiam „piękne widoczki”, więc mnie ta strona produkcji zachwyciła. Jak też kadry scen walki w stylu Sherlocka Holmesa (z Robertem Downey Jr), które mocno zwalniają, by za chwilę niespodziewanie przyśpieszyć.Nadaje to bardzo dynamicznego charakteru pojedynkom nocnego łowcy.

Wróćmy jednak do samej postaci mitycznego wampira. Jak informuje nas tytuł odcinka dla naszego bohatera "krew jest życiem" i od pierwszych scen nie ma, co do tego, najmniejszych wątpliwości. Dracula bez wahania pożywia się na śmiertelnikach i dba o marny koniec tych, którzy mu się sprzeciwiają. Jest przy tym eleganckim dżentelmenem o nienagannych manierach i niewątpliwie przystojnym obliczu. Rhys-Meyers ma jednak w sobie coś, co budzi niepokój. W roli krwiopijcy potrafi być czarujący, ale jednocześnie w jego wzroku widać zimno i głęboko skrywaną dozę amorlaności. Płeć piękna jest nim zafascynowana, Harker widzi go z kolei jako przypadek okropnego egomaniaka (co wyraźnie zaznacza w swoich notatkach). Jaki ten serialowy Dracula jest naprawdę pewnie dowiemy się z czasem.

Kiedy patrzę na JRM mój mózg podsuwa mi wielką tabliczkę z napisem: niepokojący. 
Mi nasuwa się obecnie słowo sztuczny. Sporo w serialu teatralizacji, co nie jest wadą, jednak wielkie gesty, jak w scenie, gdy bohater przedstawia widzom swój wynalazek, wymagają wielkiej oprawy. Tu wypadło to strasznie nienaturalnie i blado. Dracula wyglądał nie jak człowiek, który właśnie wzbudził zachwyt publiczności a jak ktoś z bezzasadną manią wielkości, na kogo patrzy się z mieszaniną rozbawienia i politowania. Nie mam nic przeciwko teatralizacji i wielkim gestom, wręcz przeciwnie. Ale jak już twórcy decydują się na takie rozwiązanie to musi ono być elementem układanki, z której ułożona jest reszta serialu. Nie może coś nagle odstawać i tak widocznie nie pasować do reszty. Miejmy nadzieję, że z czasem produkcja osiągnie tą idealnie wyważoną równowagę.

-Popatrzcie jakie mam ładne ząbki i jak się ładnie uśmiecham. Mimo że jedno i drugie jest nieco sztuczne, warto dać mi jeszcze szansę.
Pilot nie wprawia w zachwyt, ale całość bardzo dobrze się ogląda. Ogromnym plusem są ironiczne elementy serialu, niedomówienia i aluzje. Powoli zostajemy wprowadzeni w całą intrygę. Nie mamy wszystkiego podanego na tacy i jeszcze wiele wątków czeka na odkrycie. A to wzbudza ciekawość. A ciekawość z pewnością pozwoli mi zostać z tą produkcją na dłużej. 

Czy legenda się odrodziła to się jeszcze okaże. Ja w każdym razie żywię taką głęboką nadzieję. 

P.S. Dziwi was może fakt, że słowem nie napomknęłam o Van Helsingu - postaci, bez której żadna opowieść o Draculi obyć się nie może i która jest niewątpliwie jedną z najmocniejszych stron serialu? Zrobiłam to celowo ;) Sami zobaczycie...

Etykiety: , ,