Gdzie moja głowa?, czyli Paczara z wizytą w 'Sleepy Hollow'.


Mój łaskawy kot postanowił wreszcie zejść z klawiatury i zaszczycić mnie możliwością napisania tej zacnej notki. Staram się jak to tylko możliwe unikać spoilerów więc możecie czytać w miarę bezpiecznie. A więc do dzieła.

W tym tygodniu ukazał się premierowy odcinek Sleepy Hollow. Chcąc poczuć powiew zgrozy, specjalnie czekałam z seansem na to, aż zapadnie zmierzch. Nocna wizyta w miasteczku gdzie grasuje Jeździec bez głowy nie była jednak tak emocjonująca jak sądziłam. Przeglądając opinie o pilocie, czego chyba nie powinnam robić, ze zdumieniem stwierdziłam, że wszystkim bardzo się podobało. Otóż mi nie aż tak bardzo. Widząc jednak tyle głosów zachwytu chciałam niemalże na siłę znaleźć coś, co by tą euforię usprawiedliwiało. Raczej mi się to nie udało, choć przyznaję, że odcinek miał kilka mocnych punktów. Poza tym dla mnie każdy pilot jest daleki od ideału i gdybym sądziła serial tylko po pierwszym seansie to oglądałabym regularnie tylko dwa seriale, czyli dziesięć razy mniej niż w rzeczywistości. Mimo, że odcinek nie wzbudził we mnie miłości od pierwszego popaczenia, to nie zamierzam tak łatwo ze Sleepy Hollow rezygnować. 
Beware!
W serialu odwiedzamy współczesne senne miasteczko, w którym w starych budynkach mieszczą się lokale Starbucksa, po ulicach zamiast karoc mkną ryczące maszyny a udających wariatów więźniów poddaje się
badaniu poligrafem. Pewnego dnia Ichabod Crane (Tom Mison) budzi się zupełnie sam w ciemnej nieodwiedzanej od wieków jaskini. Ostatnie, co pamięta to dzień, w którym na zlecenie George’a Washingtona pozbawił głowy człowieka w masce. Sam ciężko ranny powinien był umrzeć, zamiast tego budzi się jednak po ponad 250 latach w tym samym miasteczku, ale w całkiem nowym dla siebie świecie. Szybko zostaje sklasyfikowany jako niebezpieczny dla otoczenia wariat, który myśli, że przybył z przeszłości. I pewnie nikt by mu nie uwierzył gdyby nie grasujący po miasteczku seryjny morderca pozbawiający ludzi głów. Jak przekonuje nas popkultura szaleńcy dość często pojawiają się w zapominanych przez świat małych amerykańskich miasteczkach. Ten jest jednak na swój sposób wyjątkowy. Jakimś cudem, bowiem jeździ na swym rumaku i gra w głowogolfa używając zamiast kijka potężnego topora i nie zważając na fakt, że sam przy tym jakoś stracił głowę. I to dosłownie. 
Nasz przystojniak bez twarzy.
W odcinku mamy potencjalnie wszystko, by móc zacząć się bać. Senne zasnute mgłą opuszczone farmy i stare cmentarze, piekielnego rumaka i jego bezgłowego pana, szpital psychiatryczny, czarownice, tajemniczego sprawcę całego zła (wygląda jak chodzący na dwóch nogach kozioł z rogami) i nadciągającą apokalipsę. Ponadto większość scen dzieje się w nocy, co ma oczywiście swoje uzasadnienie w pięcie Achillesowej naszego Jeźdźca. Niestety coś tu nie zaskoczyło. Oglądając serial z takim potencjałem, w dodatku ciemną nocą, powinnam poczuć, choć dreszczyk niepokoju. Zwłaszcza, że fanką horrorów nie jestem i dość łatwo mnie przestraszyć. Więc skoro groza Sleepy Hollow nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia to widzowie o mocniejszych nerwach muszą serial uznać za bajeczkę na dobranoc. 
Witamy w Sleepy Hollow!
Można też oczywiście (jak w wersji Burtona) pójść w drugą stronę i założyć, że serial nie miał być straszny tylko wręcz przeciwnie opowiadać całą historię ironicznie i z przymrużeniem oka. Ubrany w mundur biegający po mieście przybysz, który autentycznie zapomniał głowy i w dodatku strzela z karabinu może przyprawić o uniesienie brwi. Podobnie jak tajemnica jego pochodzenia. W całej tej tajemniczej i sennej otoczce czasem błyska też iskra humoru jak w scenie gdy policjanci usiłują zatrzymać jeźdźca. Nie wspominając o tym, że trup ściele się gęsto jak sztuczna mgła, ale jakoś nikomu to specjalnie nie spędza snu z powiek. Ponadto żywy portret ZŁA jak dla mnie karykaturalny i bardzo przypominający postać z Labiryntu Fauna może przyprawić o dreszcz tylko w swojej ostatniej scenie z lusterkiem. Wszędzie panuje też sporo chaosu, w którym naprawdę trudno jest się połapać. Do 44 minutowego odcinka zostały wciśnięte wszelkie możliwe wątki. Trudno mi wymyślić co można by było jeszcze upchnąć w tym premierowym worku niespodzianek.
Nie ma dreszczyku bez zasnutego mgłą cmentarza.
W odcinku nastrój buduje głównie przyroda, co jest znanym od dawna i niemal niezawodnym zabiegiem. Nie brak tu mgły i błyskawic. Jest pięknie, nastrojowo i mrocznie. Można nawet przymknąć oko na mało autentyczny, ale za to bardzo efektowny obraz starego cmentarza. Ponadto rozchwiana początkowo kamera pomaga nam wczuć się w rolę półprzytomnego Ichaboda. Strona techniczna odcinka wraz z elementami fabuły miała wszelkie predyspozycje, by pozostawić mnie w całkowitym zachwycie. Twórcy powinni jednak popracować nad budowaniem napięcia. Wszystko dzieje się tu niemal natychmiastowo. Nie ma elementów zaskoczenia. Od serialu oczekuję, by czasem opadła mi szczęka. Tu się tak nie stało. To był miły, łatwy i przyjemny widoczek, a chyba nie o to w tej historii chodzi. Ponadto chyba zbyt jestem już przyzwyczajona do drastycznego przeciągania wątków i trzymania widza w niepewności, bo kiedy w Sleepy Hollow niemal wszystkie wyjaśnienia są ładnie podane na tacy wcale nie jestem z tego zadowolona. Wręcz przeciwnie. Skoro wszystko się tak ładnie domyka to, po co oglądać kolejne odcinki? Czy legenda o Sennej Kotlinie da się tak rozciągnąć, by zrobić z niej cały serial z zachowaniem umiaru i granicy zdrowego rozsądku? 

Co mnie nie zawiodło to kreacje aktorskie. Muszę przyznać, że niemal wszyscy mi się w tym odcinku podobali. Tom świetnie sobie radzi w roli Ichaboda, choć widać, że postać jest zupełnie inna od tej już nam znanej. Trochę zbyt szybko zaadaptował się do współczesności i zaakceptował wszelkie nowinki, ale w końcu nie ma zbyt wiele czasu na rozmyślanie, kiedy trzeba powstrzymywać bestię przed straceniem połowy miasteczka. Grająca rolę współpracującej z Ichabodem policjantki Nicole Beharie jest bardzo przekonująca i naturalna. Ja instynktownie jej ufam. Świetnym pomysłem było także obsadzenie w tej roli czarnoskórej aktorki, co powoduje pewne trudności w relacji policjantki i obdarzonego osiemnastowiecznym światopoglądem Ichaboda (patrz: błyskotliwy dialog w celi). Cieszy mnie też „wiedźmowski” wątek w całej opowieści. Postać czarownicy jest absolutnie pięknie wykreowana, a scena z nią i Crane’em należy do najbardziej cieszących oko. 
Piękne widoczki zawsze w cenie.
Jak dobitnie skwitowała moja siostra odcinek był „taki o”. Ja myślę jednak, że należy dać serialowi szansę. O ile  poszczególne wątki zostaną ładnie rozwinięte, a fabuła odpowiednio ukierunkowana może wyjść z tego naprawdę ciekawa historia. Teraz nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejne wieści ze Sleepy Hollow.

P.S. Przez cały odcinek nie widzimy twarzy Jeźdźca. Jest to dość oczywiste w scenach, w których po prostu tej twarzy nie ma. Jednak jeszcze w XVIII w., w trakcie walk jeździ on w masce. Może to ma stanowić tajemnicę? Ale wystarczy zajrzeć na imdb czy filmweb by dowiedzieć się, kto wciela się w postać. Swoją drogą trochę to bez sensu. Ja jakoś nie czuje potrzeby poznawania twarzy Jeźdźca. Jest on bez głowy i tak powinno zostać ;)

Etykiety: , ,