'Skins', czyli szaleństwa pewnej młodości.

Mój wewnętrzny paczacz paczy pilnie zwłaszcza na wszystko, co brytyjskie. Nie mogłam, więc pominąć i tej produkcji. I decyzja o sięgnięciu po pierwszy odcinek była jednym z moich najlepszych serialowych wyborów. Skins to brytyjski serial emitowany przez E4 (w Polsce mogliśmy go obejrzeć na BBC Entertainment). Twórcami serialu są Bryan Elsley i jego syn Jamie Brittain. Jako, że polski tytuł produkcji - „Kumple” – moim zdaniem nie do końca oddaje specyfikę serialu poprzestanę na oryginalnej wersji. W brytyjskim slangu młodzieżowym słowo skins oznacza bletkę, czyli, innymi słowy, bibetkę do skręcania papierosów lub jointów. Jak zaraz się przekonacie jest to o wiele bliższe produkcji pojęcie.

Serial jest już praktycznie skończony. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Taki obrót sprawy umożliwi nowym widzom bezkarne ‘połykanie’ odcinków, co w przypadku tej produkcji (no przynajmniej pierwszych dwóch sezonów) jest niemal pewne i co gorsza nieuniknione.


Na początek jeden z najpiękniejszych kadrów.

Ja postaram się trochę was wprowadzić starając się uniknąć krzywdzącego moim zdaniem nadmiernego spoilerowania.
Oczywiście nie streszczę tu 6 sezonów (jest jeszcze dodatkowy siódmy, ale o nim osobno). Nie będę też zagłębiać się w charakter i rozterki wszystkich bohaterów. W przeciwnym razie ten wpis miałby około 6 stron A4 co zanudziłoby was śmiertelnie a to po prostu początkującemu blogerowi nie przystoi. Poza tym, lepiej poznawać i wyrabiać sobie zdanie o bohaterach na własną rękę bez kierowania się podszeptami szalonych blogerów. Potraktujcie ten wpis jako luźną ogólną charakterystykę. No cóż, po prostu zapiski szalonej Paczary.

Najczęściej powtarzane, najbardziej irytujące i najbardziej trafne wyrażenie w historii serialu.

 Skins to, owszem, serial dla nastolatków, ale daleki od przesłodzonych opowieści typu 90210 czy Gossip Girl. Hit E4 ukazuje typowe życie pozbawionych perspektyw na świetlaną przyszłość nastoletnich mieszkańców Bristolu. W ciągu sześciu sezonów poznajemy trzy odmienne generacje młodych ludzi, lecz schemat jest ten sam. Bohaterowie uciekają przed problemami i dorastaniem w używki, seks i niekończące się imprezy. Widz obserwuje ich zmagania i bolesne upadki. Odważne sceny wprowadzają nas w destrukcyjny klimat życia młodych w Bristolu. Kamera towarzyszy im na każdym kroku nie przejmując się tematami tabu i obficie je łamiąc.

I generacja: Tony (Nicholas Hoult), Cassie (Hannah Murray), Maxxie (Mitch Hewer), Jal (Larissa Wilson), Chris (Joe Dempsie), Sid (Mike Bailey), Michelle (April Pearson) i Anwar (Dev Patel).


Otrzymujemy pełny obraz młodzieńczego szaleństwa, bolesnej lekkomyślności i zachwianych standardów moralności. Ja z niedowierzaniem wkraczałam w zupełnie nowy dla mnie świat zepsucia, totalnego olewania przyszłości, życia chwilą aż do bólu i imprez aż po urwany film. Szybko jednak moja zgroza przemieniła się w fascynację. Ten serial hipnotyzuje swoją innością, genialnym klimatem, rozchwianymi kadrami i przejściami kamery. Oglądając go czujesz się współbohaterem. Imprezującym, wolnym jak ptak i …….. pod wpływem wszelkich możliwych używek.

II generacja: Panda (Lisa Blackwell), Cook (Jack O'Connell), Naomi (Lily Loveless), JJ (Ollie Barbieri), Emily (Kathryn Prescott), Freddie (Luke Pasqualino), Katie (Megan Prescott), Thomas (Merveille Lukeba) i Effy (Kaya Scodelario).

Świat Skins tak naprawdę nie jest jednak beztroską zabawą. Kumple paradoksalnie bawią się, gdyż ich życie jest tak dalekie od beztroskiego jak to tylko możliwe. Ogromnie, jak się na początku wydaje, ważna sprawa ‘zaliczenia’ wreszcie jakiejś ‘laski’, jest tylko przykrywką do prawdziwych dramatów. Te nastolatki muszą borykać się ze stertą poważnych problemów począwszy od wypadków drogowych poprzez sieroctwo, bezdomność, niechciane ciąże, życie wyjętego spod prawa, brak akceptacji i rodzicielskiej miłości, anoreksję, depresje a na śmierci skończywszy. Może nie powinnam ale….. uprzedzam, że za chwilę duży spoiler…… w każdej generacji mamy śmierć. Pierwsza jest zaskoczeniem, potem ciągle gdzieś czyhająca tylko zachęca do typowanie kto padnie jej ofiarą tym razem… 

Polecam przekonać się na własnej skórze. 

III generacja: u góry Alo (Will Merrick), Mini (Freya Mavor), Nick (Sean Teale), Matty (Sebastian De Souza), Grace (Jessica Sula), Rich (Alexander Arnold), u dołu Liv (Laya Lewis), Franky (Dakota Blue Richards) i Alex (Sam Jackson).

Każda generacja ma dla siebie dwa sezony. W każdym odcinku poznajemy historie innego bohatera (czasami dwóch). Losy każdego z nich są inne. Łączy ich młodość, przyjaźń i imprezy. Co oczywiste, każda generacja jest inna. O ile jednak pierwsza tchnie świeżością i ciekawymi wątkami o tyle później następuje niestety tendencja zniżkowa. Ciężkie do zniesienia są urwane wątki bohaterów poprzedniej generacji, które nie znajdują rozwiązania. O ile pomiędzy pierwszą a drugą generacją znajdujemy spoiwo w postaci Effy (Kaya Scodelario) o tyle trzecia jest całkowicie oderwana od przeszłych postaci. Ostatnie dwa sezony oglądałam już bardziej z obowiązku dokończenia niż dla przyjemności. Widać, że jak to zwykle pod koniec bywa, scenarzystom skończyły się ciekawe pomysły. Jak widać nawet wnoszący świeżość i dający duże pole do popisu chwyt z kompletną wymianą ekipy głównych bohaterów trochę się przejadł. Podczas, gdy uwielbiam pierwszą generację to trzecia totalnie mnie nudzi. Wiązałam, co prawda, duże nadzieje z postacią Franky, ale całkowicie się na niej zawiodłam. Poza tym wychodzę z założenia, że w większości przypadków pierwsze sezony/części/ i w tym przypadku generacje są niezapomniane, wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. I zawsze będzie się czuło do nich sentyment.

Aktorska załoga Skins w komplecie.


P.S. Jak to w przypadku dobrych brytyjskich pomysłów bywa Skins szybko doczekało się swojej amerykańskiej wersji emitowanej przez MTV. Jeszcze nie zdecydowałam się jej obejrzeć. Czuję, że Skins okraszone amerykańską poprawnością nie mogło się udać. Ale kiedyś przekonać się będzie trzeba.

Etykiety: , ,