'Skins: Pure', czyli w drodze ku lepszemu.

Przyznam się, że na ten odcinek dodatkowego, siódmego sezonu Skins czekałam najbardziej. Uwielbiałam Cassie Ainsworth (graną przez Hannah Murray). Wiem, że wielu widzów jej nie znosiło, ale wprost przepadałam za jej dziwacznym, eterycznym, stylem bycia. I nie mogę powiedzieć, że się zawiodłam. Czuję może tylko lekki niedosyt.

Historia rozpoczyna się klasycznie - znanym nam już upodobaniem Cassie do ławek i pięknych widoczków. 

Faktem jest, że nie otrzymujemy jak w Fire historii zupełnie oderwanej od przeszłości. Cassie bardzo wydoroślała. Z marzycielskiej imprezowiczki stałą się młoda kobieta twardo stąpającą po ziemi. Zastajemy ją w Londynie gdzie pracuje jako kelnerka. Wiemy jednak, że poprzednie 2 lata spędziła podróżując po Ameryce ze swoim byłym chłopakiem. Imię Sida nie pada, ale któż inny mógłby to być?
Związek, z kim innym trwałby wiecznie, gdyby się w którymś konkretnym momencie nie skończył?

Londyn nocną porą. Jedną z mocnych stron odcinka są z pewnością piękne ujęcia. 

Cassie skończyła z imprezowym stylem życia, narkotykami, alkoholem i głodzeniem się. Tylko nocą uwalnia swoją marzycielską naturę relaksując się przy spokojnych rytmach muzyki. Ścieżka dźwiękowa odcinka to piękne, delikatne i kojące dźwięki (tutaj). Idealnie pasują do delikatnej i tylko pozornie kruchej jak figurka z porcelany bohaterki.

W tym małym spokojnym światku, który sobie zbudowała, czegoś jednak brakuje. Cassie żyje jak w zawieszeniu. Zbyt spokojnie, zbyt bezbarwnie, zbyt szaro jak na kolorowego motyla, którym kiedyś była. W jej życie wkracza jednak trochę barw, gdy dowiaduję się, że ktoś założył stronę internetową Oblivion, na której zamieszcza robione z ukrycia zdjęcia. Jej zdjęcia. Początkowo Cassie wpada w panikę jednak, gdy znajduje stalkera paradoksalnie zaprzyjaźnia się z nim i pozwala mu się fotografować.

Cassie żyje w ciągłym zawieszeniu.

Blog ze zdjęciami ma setki tysięcy odsłon. Wszyscy zachwycają się urodą Cassie na umieszczonych na nim fotografiach. Naprawdę to niesamowite i… bardzo mało prawdopodobne, zważywszy na fakt, że, jak dla mnie, zdjęcia nie niosą ze sobą niczego wyjątkowego. Naprawdę oglądając je nie zatrzymałabym na żadnym wzroku na dłużej niż 2 sekundy. Nie jestem znawcą ani krytykiem sztuki, ale przypuszczam, że większość widzów też nie. Fotografie są po prostu zwyczajne. Ten wątek wypada słabo i nieprzekonująco. Szczególnie, że cały czas widzimy na ekranie snującą się, przygaszoną, szarą i momentami wręcz zaniedbaną Cassie.

Konsekwentnie nie będzie zdjęć Cassie. Będą piękne walijskie widoczki.

Odcinek dostarcza wielu poplątanych i skomplikowanych wątków, a jednocześnie wszystko jest jakieś nijakie i mało dynamiczne. Przyjaciel stalker, romans z kolegą z pracy, unikanie ojca alkoholika, zamartwianie się losem młodszego brata – to wszystko składa się na londyńskie życie Cassie. Tajemniczy fotograf przekonuje bohaterkę, że to co ich łączy jest „czyste” (ang. pure)(Tak, moja myśl też brzmiała: „Akurat!”). On tylko robi zdjęcia. Ona chce, by inni je oglądali. Czuje się na nich kimś wyjątkowym. Cassie zawsze miała problemy z samoakceptacją. Tak jest nadal. Musi mieć coś, co ją dowartościuje. I tym okazuje się rola modelki z przypadku.

Mam wrażenie, że Cassie bardzo potrzebowała tych słów. 

Cały czas jednak w powietrzu wisi nieszczęście. Nawet na walijskiej plaży gdzie Cassie odwiedza rodzinę i pozuje do zdjęć. Wielkim plusem jest fakt, że jej małego braciszka Ruebena gra aktor bardzo podobny fizycznie do bohaterki. Przeczuwałam, więc ładne rodzinne zdjęcie i się nie zawiodłam.

Jedno z niewielu zdjęć, które mnie zauroczyły. 
Cassie cały czas zachowuje się jakby była zbyt zmęczona na jakiekolwiek działanie. To nowy rodzaj spokojnej stabilnej eteryczności. Jakby młodzieńcze szaleństwa odeszły w daleką przeszłość. I tu większość fanów prawdopodobnie poczuła się zawiedziona. Ja nie. Widzimy Cassie próbującą dać sobie radę w dorosłym życiu. Próbującą zostawić za sobą nastoletnie dramaty i samodzielnie borykać się z konsekwencjami swoich, nie zawsze odpowiedzialnych, wyborów. Cassie wykazuje się dojrzałością, na którą nie było stać ani Cooka (Skins: Rise), ani tym bardziej Effy (Skins: Fire). Odcina się od złych wyborów i bierze na swoje barki ciężar opieki nad bratem. Nieszczęście wiszące w powietrzu nie okazuje się tak duże, by nie można było wstać, wytrzepać się i pójść dalej. Paradoksalnie przynosi ulgę i późniejszą stabilizację. I wszystko będzie dobrze… Zaskakujący morał jak na Skins. 


Etykiety: , ,