We are Groot, czyli ‘Strażnicy Galaktyki vol. 2’

Wczorajszą noc spędziłam na minimaratonie Strażników Galaktyki i muszę przyznać, iż dawno się już tak dobrze w kinie nie bawiłam. To były najlepiej przez mnie wydane pieniądze na maraton. Okazuje się, że pierwsza część stanowi źródło doskonałej rozrywki także za kolejnym popaczeniem a druga wcale jej nie ustępuje. 

Będzie pełno wybuchów ale wyjątkowo bezpoilerowo!

W Strażnikach Galaktyki vol. 2 powracają znani nam bohaterowie, by po raz kolejny ocalić wszechświat. Peter Quill/Star-Lord (świetny Chris Pratt) będzie tym razem musiał stawić czoła swojemu ojcu, potwierdzając stare powiedzenie, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Gamora (Zoe Saldana) po raz kolejny zmierzy się ze swoją siostrą. Drax (Dave Bautista) wprowadzi dużą dawkę humoru i … zabłyśnie w wątku romantycznym. Rocket (Bradley Cooper) nawiąże nowe przyjaźnie a Baby Groot (Vin Diesel), no cóż, Baby Groot będzie słodki i jak zwykle uratuje dzień. 

To, co rzuca się w oczy i uszy w Strażnikach Galaktyki to przede wszystkim ogromna dawka humoru. Zaczyna się już w pierwszej scenie, gdy Groot tańczy do kawałków z kasety Petera, przemierzając beztrosko pole walki. Film stanowi rozrywkę w najczystszej postaci. To świetna komedia, ze świetnymi efektami specjalnymi, potrafiąca też od czasu do czasu rozczulić a nawet wzruszyć widza. 

Z ekranu aż wylewa się pozytywna energia i czysta radość z zabawy efektami i scenariuszem. Twórcy mali też ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o kochanego przez widzów Baby Groota. Paczara zdradzi, że pokładane w tym wątku nadzieje udało się spełnić i ta postać absolutnie nie zawodzi.   


Momentami oczywiście wyczuwamy, iż ten humor bywa nieco przaśny lub oparty na ogranych schematach. Mamy na przykład scenę rzucania świetlistej piłki. Jest to wyśmienita scena do facepalmu. Scena tak kliszowata, że aż boli a jej zatrzymanie w filmie chyba miało być zabawnym mrugnięciem do widza ale nie wyszło. Z drugiej strony, spróbujcie się nie roześmiać w momentach z „komplementami” Draxa lub Baby Groota próbującego zrozumieć, czego się od niego w danej chwili oczekuje. Możliwe, że stwierdzę teraz dla wielu coś oczywistego ale BABY GROOT JEST SŁODKI. Potrafi robić sztuczkę Kota za Shreka a jednocześnie mocno komuś dokopać. Słodki i rozczulający jest też stosunek Strażników do swojego małego przyjaciela, którego za wszelką cenę starają się chronić. Mocno to zostało skontrastowane z zachowaniem innych ludzi, w których ręce wpadł Groot i którzy, a jakże, uważali, że jest zbyt słodki, by go zabić.

Paczarze bardzo podobał się w tej części wątek Gamory. Jej historia, poza rozwijającą się więzią między nią a Peterem, skupia się tu, przede wszystkim, na relacjach łączących ją z siostrą. Paczara uwielbia postać Nebuli (po części dlatego, że pod niebieską charakteryzacją kryje się Karen Gillan). Dopiero jednak w tej części, dano jej na tyle dużo czasu ekranowego, by tą postać i jej tragiczną historię widzowi przybliżyć. Paczara mocno kibicuje jej osobistej wendecie przeciwko Thanosowi ale ciiiiii… bez spoilerów. 

W filmie mamy okazję bliżej poznać znanych już nam z pierwszej części bohaterów i ich motywacje. Nadaje to produkcji bardziej osobistego wymiaru i sprawia, że widz jest w stanie w większym stopniu zrozumieć wybory danej postaci.
Bardzo rodzinnie robi się też w wątku Star-Lorda, który spotyka swego biologicznego ojca - Ego (Kurt Russell, btw. konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni dlaczego Ego?) i jednocześnie nawiązuje głębszą więź z tym przybranym - Yondu (Michael Rooker). Paczara dochodzi do wniosku, że twórcy Marvela musieli mieć jakieś porządne daddy issues. Strasznie dużo w tym uniwersum demonicznych tatuśków. Wątek Petera i Ego jest główną osią fabuły tej części i niestety jej najsłabszym ogniwem. Oglądając Strażników Galaktyki vol. 2 miałam wrażenie, iż jest to typowa fabularna zapchajdziura, której jesteśmy świadkiem w wielu serialach. Ten film można porównać do takiego odcinka Supernatural, w którym bracia Winchester decydują się porzucić na chwilę wszelkie zainteresowanie główną osią fabularną całego sezonu i idą sobie zapolować. Przyjemnie się ogląda ale niezbyt wiele wnosi do większej historii. 

W Strażnikach Galaktyki vol.2 poznajemy pochodzenie Petera, które powinno być ważne w kolejnych filmach z uniwersum, jednak ostatecznie zostaje ono zaprzepaszczone (No i konia z rzędem temu, to mi powie czemu tak musiało być? Przecież Peter i jego filmowy ojciec stanowili dwa oddzielne byty, wiec jak utrata czegoś przez jednego mogła też dotknąć drugiego?). Paczarze niezbyt podchodzi w ogóle cała idea Ego jako ojca Petera. A może cała idea Ego - żyjącej planety. W komiksach okej ale po co pchać go do filmu?


Druga część przynosi ze sobą nowych sprzymierzeńców m.in. widoczną na pierwszym planie empatkę Mantis.

... i wrogów jak Wysoka Kapłanka Suwerennych - Ayesha. Pokonana i urażona, zrobi wszystko by jej zemsta dosięgła Strażników w przyszłości. Nowe postaci to zarazem ciekawie zarysowane charaktery. Twórcy znaleźli czas, by odpowiednio je przedstawić, co jest wielkim plusem produkcji.  


Ogromną gratką dla fanów efektów specjalnych stanowić będą wszelkie sceny pościgów, walki i spustoszenia. Ach jakież piękne jest tu umieranie światów! Równie piękne jak ich tworzenie. Film zachwyca paletą barw, kształtów oraz różnorodnością kosmicznych stworzeń. Strażnicy Galaktyki vol.2 to prawdziwa uczta dla oczu i uszu, bo wszystko jest tu okraszone doskonałą, przełamującą schematyczność scen, ścieżką dźwiękową. Film zdecydowanie trzyma poziom a może nawet pod pewnymi względami (niefabularnymi) ogląda się go lepiej niż jedynkę. Fani pierwszej części powinni być ukontentowani ta kontynuacją ;) 

Podsumowując: Impreza była przednia! Zarówno dla bohaterów jak i widzów ;)



P.S. W trakcie napisów pięć scen!

Etykiety: , , , ,