Relax, There’ll be 'No tommorrow', czyli jak się cieszyć końcem świata.

No tomorrow to zeszłosezonowa propozycja od CW. Serial właśnie dobił do 13 odcinka, kończąc tym samym pierwszy sezon. Paczara postanowiła popełnić tą szybką notkę ku pamięci i ku waszej uwadze. Nie wiadomo, czy serial zostanie przedłużony a z pewnością warto się z nim zapoznać. Wieść niesie, że niedługo No tomorrow będziemy mogli zobaczyć na Netflixie (w ramach współpracy CW z serwisem), co może być idealnym pretekstem do nadrobienia tej małej serialowej perełki.


Jak się cieszyć końcem świata? Można, jak Evie ostrożnie, z obawą lub jak Xavier rzucając się na każdą chwilę.


No tomorrow to adaptacja brazylijskiego serialu Como Aproveitar o Fim do Mundo ( czyli Jak cieszyć się końcem świata). Produkcja jest komedią z dodatkiem wątków romantycznych i dramatycznych. Sam punkt wyjścia serialu jest oparty na największej tragedii w dziejach. A właściwe tragedii te dzieje kończącej. Otóż, pewien człowiek zaobserwował, że do Ziemi zbliża się asteroida. Według jego obliczeń, dojdzie do kolizji, która skończy się apokalipsą. Tym człowiekiem jest sympatyczny hipster i eksnaukowiec Xavier Holliday (w tej roli znany między innymi ze świetnego Galavanta - Joshua Sasse). Od momentu swojego odkrycia stara się zainteresować nim stosowne autorytety, jednak bez skutku. Postanawia więc pogodzić się z nieuniknionym i przeżyć ostatnie 8 miesięcy chwytając każdą chwilę. 

Z drugiej strony, mamy Evie Covington (Tori Anderson), tryskającą hurra-optymizmem dziewczynę o zniewalającym i zarażającym uśmiechu. Za jej twarzą słodkiego aniołka kryje się nieco neurotyczne i maniakalne usposobienie. Evie wiedzie perfekcyjnie poukładane i jednocześnie strasznie nudne życie. Ma monotonną pracę menedżerki w centrum dystrybucyjnym gigantycznego przedsiębiorstwa handlowego i do bólu przewidywalnego, ułożonego (eks)chłopaka Timothy’ego (Jesse Rath). Evie dąży do perfekcji, dobrze jej w swojej strefie komfortu, jednocześnie jednak dochodzi do wniosku, że chciałaby coś w swoim życiu zmienić. Nie satysfakcjonuje jej monotonia dnia codziennego, nie marzy o ślubie i dzieciach. Chciałaby być bardziej wyluzowaną, szaloną dziewczyną ale jednocześnie boi się niewiadomego. W przełamaniu lęków pomaga jej dopiero burzliwa i pełna nowych doznań znajomość z Xavierem. 

Let's go on adventure! Zderzenie światów i Evie i Xaviera musi skończyć się czymś niesamowitym.

Czarujący, pewny siebie bohater wywraca życie Evie do góry nogami. Bynajmniej nie za sprawą swojej teorii, której dziewczyna nie do końca daje wiarę. Zafascynowana jego osobą zgadza się jednak uczestniczyć w swego rodzaju grze w zbieranie nowych doświadczeń. Xavier posiada bowiem swoją Apokalistę, czyli listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, to jest, w tym przypadku, w ciągu najbliższych 8 miesięcy. Evie tworzy swoją i razem oddają się radości realizacji zapisanych na nich zadań. Oczywiście, w międzyczasie coraz bardziej się ku sobie zbliżają. Niebawem, ich romans przeradza się w poważniejsze uczucie.

Dwójce głównych bohaterów towarzyszą nie mniej charakterystyczne poboczne postacie. Sarkastyczna do bólu koleżanka Evie z pracy – Karima (Sarayu Blue) to z jednej strony postać, która just don’t give a crap, z drugiej typowa, jak to mawiał Shrek, cebula. Karima ma warstwy, z których tylko tą zewnętrzną o twardej skórze pokazuje światu. Swoją wrażliwość i chęć niesienia pomocy, woli głęboko skrywać. W tarapaty wpada, gdy zakochuje się w dziewczynie swojego brata. W pracy towarzyszą Evie także Hank (Jonathan Langdon) - biurowy żartowniś mający obsesję na punkcie teorii spiskowych i planujący swoją przyszłość w bunkrze przeciwatomowym oraz Deidre (Amy Pietz) - zamknięta w sobie i surowa szefowa, która okazuje się być tajemniczą autorką powieści erotycznych i angażuje się romans z podwładnym. Każda z tych postaci, pod wpływem bieżących wydarzeń i teorii Xaviera, przechodzi swoistą metamorfozę ale najbardziej zmienia się chyba były chłopak Evie - Timothy L. Finger (Jesse Rath). Z niezauważalnego, mówiącego tak cicho, że prawie nikt go nie słyszy, zakompleksionego faceta staje się rozchwytywanym dziennikarzem i nabiera pewności siebie. Xavier Holliday zmienia życie wszystkich wokół siebie i sprawia, że oni także zaczynają oddziaływać w ten sam sposób na innych. Bo czasami, największa frajda przychodzi z satysfakcji, że to ty pomogłeś komuś spełnić jego marzenia.

No tomorrow to wyjątkowo przyjemny serial, z gatunku tych naiwnie radosnych, przywracających wiarę w życie i ludzkość. Pierwsze 3 odcinki rokowały świetnie. Paczara była zachwycona. Dalej tempo trochę spada, produkcja łapie lekką zadyszkę, widać, że zabrakło nieco pomysłów na wielkie przygody ale pod koniec sezonu serial znów wyrównuje poziom. Widać w nim świeżość. Nietuzinkowy pomysł na zawiązanie fabuły zdecydowanie przyciąga uwagę. No tomorrow rozbudza kreatywność i wzmacnia żądzę przygód. Każdy z nas trzyma w głowie myśli o rzeczach, których zawsze chciał spróbować. A co jeśli zostałoby wam tylko pół roku życia? Pora zacząć to robić!

Bitwa na torty?! Kto nie chciał tego spróbować? W serialu urzeczywistnione zostają głęboko skrywane na co dzień, dziecięce fantazje.
Paczara zaznacza, że nie jest to produkcja wybitna. To raczej paczadło z tych lekkich, łatwych i przyjemnych ale i inspirujących. Produkcja jest pełna szalonych, odjechanych pomysłów jak wywożenie z kraju kryminalisty, skok z klifu, czy szalone rajdy w pogoni za marzeniami. Zwariowany i nieprawdopodobny scenariusz obfituje w zabawne sytuacje i niesamowite zdarzenia. Przy No tomorrow można się oderwać od rzeczywistości, tak bardzo, by rzeczywiście zacząć coś zmieniać w swoim życiu. Może stworzyć własną Apokalistę? Paczara nie namawia do szaleństw. Można zacząć od małych rzeczy. Zacząć robić więcej tylko dla swojej przyjemności, mieć więcej zabawy, wrzucić na luz. To świetna produkcja tchnąca optymizmem i zmieniająca nieco perspektywę patrzenia na świat. Serial jest afirmacją życia i działa jak antydepresant.

To paczadło idealne na relaks po ciężkim dniu. Jeśli czujesz się Drogi Paczaczu zdołowany, bez sił, ambicji i inspiracji, to zdecydowanie powinieneś sięgnąć po No tomorrow. Serial pokazuje, że warto marzyć, warto sobie stawiać cele, ale najbardziej warto cieszyć się z tych małych rzeczy, sprawiać sobie małe przyjemności, podejmować wyzwania, próbować czegoś, czego się do tej pory nie robiło, poznawać nowe miejsca, smaki, zwyczaje, doświadczenia, odczucia. Po prostu żyć. Bo w końcu jutra może nie być ;)

P.S. Paczara może brzmieć w tym wpisie zbyt optymistycznie ale wyszłam z założenia, że w dobie dominacji mocno angażujących i zarazem dołujących produkcji, tym bardziej potrzebny jest serial typu No tomorrow. Dla samej czystej radości paczenia!

Etykiety: , ,