Entuzjazmu brak, o dziwna to rzecz!, czyli Paczara i 'Stranger Things'.

Dopiero w tym tygodniu udało mi się nadrobić serial przez wielu ogłoszony najlepszą produkcją lata, a nawet całego roku. Stranger Things, oryginalny serial od Netflixa, był w te wakacje na ustach wszystkich. Ja w tym czasie oddawałam się z uporem maniaka ale i prawdziwą przyjemnością oglądaniu… Pokemonów! And I regret nothing! W końcu przyszła jesień a wraz z nią apetyt na coś nieco poważniejszego. I tak, nie kryjąc entuzjazmu, zagłębiłam się w serial, który zachwalał mi każdy znajomy i każdy bloger, którego czytam. I… nie stało się nic.

Serial z pewnością intryguje doskonałą stylizacją na lata 80.

Akcja Stranger Things przenosi widza do lat 80. poprzedniego wieku, do miasteczka Hawkins w stanie Indiana. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie tam dwunastoletni chłopiec. Jego trzej przyjaciele, Mike, Dustin i Lucas, wyruszają na poszukiwania. Zamiast Willa, znajdują jednak błąkającą się po lesie dziewczynkę – Eleven. Nowoprzybyła wywraca ich świat do góry nogami (dosłownie!). Okazuje się bowiem, iż El nie tylko posiada nadprzyrodzone zdolności ale poprzez ich wymuszone użycie, doprowadziła do otwarcia portalu do innego świata. Świata pełnego ciemności, zgnilizny i … potworów! Przerażona, uciekła ludziom, którzy przeprowadzali na niej eksperymenty. Teraz próbuje pomóc głównym bohaterom i rodzinie Willa w odnalezieniu chłopca.

Na początku podkreślę, że uważam Stranger Things za dobry serial. Produkcję świetnie przemyślaną, dopieszczoną w każdym detalu. Nie dziwią mnie jej wysokie notowania. Jednak, to właśnie przez nie chyba znów popełniłam błąd i spodziewałam się czegoś naprawdę niesamowitego. Czegoś, co pozwoli mi radośnie wpaść w binge watching i pozostawi niezatarte wrażenie satysfakcji płynącej z obcowania z naprawdę genialnym utworem. Niestety, nic takiego nie nastąpiło. Może udałoby się, gdybym nastawiła się na gorszy serial?

Stranger Things ma zdecydowanie więcej zalet niż wad. Jest spójną produkcją, wiernie i w doskonałym stylu nawiązującą do tworów lat 80. Utrzymane w tamtej estetyce plakat, czołówka, kostiumy, charakteryzacja i muzyka tworzą perfekcyjną kompozycję. Bohaterowie są wyraziści i sportretowani z dużą dozą naturalności. Winona Ryder, jako matka zaginionego chłopca, po prostu roznosi tą produkcję. Wierzyłam w każde jej słowo, każdy gest, zachowanie. Postać Joyce wbijała w ziemię swoją autentycznością. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że jest to jedna z najlepszych ról w karierze aktorki. Dobrze sprawdza się również David Harbour w roli szefa policji - Jima Hoppera. Także młodzi aktorzy wcielający się w nastoletnich bohaterów, zagrali z przekonaniem. Wykreowali postacie z krwi i kości, pełne życia i dające się lubić od pierwszego wejrzenia.

Uwaga! Serial zawiera sceny, które już przeszły do kanonu popkultury. 

Problemem jest jednak fabuła. Nie jestem przekonana do historii o potworach z innego wymiaru. Cała opowieść snuta w Stranger Things jest po prostu strasznie naiwna. Prowadzi to także do wyraźnego braku napięcia. Paczara nie odczuła nawet ukłucia strachu podczas seansu. Ten potwór nie był straszny. Ta historia nie trzyma w napięciu. Ci źli, potworni naukowcy z Departamentu Energii może i są odczłowieczeni i strzelają do ludzi ale nie wzbudzają strachu, jaki powinni wzbudzać. Podczas seansu nie byłam w stanie poczuć, iż bohaterom grozi prawdziwe niebezpieczeństwo. Po prostu, gdzieś tam z tyłu głowy tkwiła myśl, że i tak wszystko się dobrze skończy (z jednym wyjątkiem, biedna Barb). Serial jest, niestety, do bólu przewidywalny. Nie było tam ani jednego wątku, którego zakończenie by mnie zaskoczyło. Nawet wyboru Nancy, co do chłopaka byłam pewna. Poza tym, teoria o istnieniu „odwróconego świata” wydała się mi strasznie naciągana. I jakim cudem Will tam się właściwie znalazł?

Dorosły widz, patrząc na scenki rodem ze swojego dzieciństwa, na pewno poczuje cień nostalgii. I ta nostalgia w dużym stopniu przyczyniła się do sukcesu produkcji.

Przy czym, zdaję sobie sprawę, że obecność klisz i znajomych rozwiązań podyktowana jest przez kanwę produkcji i ma służyć pewnej zabawie ze schematem. Coś tu jednak poszło nie tak. Może zabrakło pewnej lekkości, może zbyt dużo podobnych wątków zostało stłoczone naraz. W każdym razie, ten zalew klisz spowodował, iż serial w niektórych momentach stawał się ciężkostrawny i nieco nudny.

Stranger Things jest chwalony za idealne odwzorowanie klimatu epoki i stylu ówczesnych produkcji. Pełno w nim nawiązań do twórczości Spielberga, czy Kinga. I to rzeczywiście stanowi ogromną zaletę produkcji. Doceniam, aczkolwiek sama nie mogłam do końca wczuć się w zaproponowaną widzom rzeczywistość. Sukces tego serialu opiera się w dużej mierze na nostalgii dorosłych odbiorców za produkcjami dzieciństwa. Dlatego też, jako dziecko lat 90., nie będące zagorzałym fanem E.T., wolę z tą nostalgią oglądać Pokemony.

Na koniec moja ulubiona ilustracja najlepiej oddająca sens serialu. Jej twórcą jest Matt Ferguson. Umieścił on ilustracje do serialu na Twitterze, po czym rozeszły się one jak świeże bułeczki a dochód zasilił konto organizacji charytatywnych. Ilustracja stąd

Ponarzekałam ale jednocześnie umiem docenić ogromny trud i dbałość o szczegóły jakie biją z tego serialu. Jest to piękny ukłon w stronę produkcji z lat 80. Nie doszukiwałabym się tu jednak dzieła genialnego. Co najwyżej, bardzo poprawnie i starannie zrealizowanego. Nie wątpię, że osoby wychowane na filmach z tamtego okresu będą darzyć Stranger Things o wiele cieplejszymi uczuciami. Trzeba po prostu umieć wczuć się w konwencję. Mi tej umiejętności tutaj trochę zabrakło. Dlatego też postanowiłam napisać notkę. Nie widzę sensu w gloryfikowaniu tej produkcji. Stranger Things ma swój urok ale nie musi podobać się każdemu. I to jest, jak najbardziej, w porządku.

UPDATE:

2 SEZON JEST GENIALNY, więc jeśli tak jak ja nie zapałałeś widzu do tego serialu miłością od pierwszego wejrzenia, to od drugiego zapałasz na pewno! Jak pochodnia! Drugi sezon naprawdę daje efekt WOW! Jest mroczniejszy, bardziej dojrzały. Pozwala nam naprawdę poznać bohaterów, co sprawia, że się z nimi zżywamy i naprawdę o nich boimy. Pojawiają się nowe ciekawe postacie (witaj Max i ty psycholu o wyglądzie Zacka Efrona) i kochani (super)bohaterowie (witaj Bob). Sami aktorzy też dają radę. Intryga jest bardziej zawiła a napięcie ciągle rośnie. Pierwszy sezon był dla mnie zwyczajnie za dziecinny. Tutaj jest o wiele lepiej. Nie mogę się doczekać 3!

Etykiety: , ,