Paczara ma jedną naczelną zasadę
jeśli chodzi dobór repertuaru swoich kinowych seansów. Otóż, nigdy nie chodzę na
polskie komedie romantyczne (z naciskiem na polskie). Uważam, że to najgorszy podgatunek
filmu na jaki można w kinie trafić. Paczara już tyle razy się tak okropnie
zawiodła i zwyczajnie nie była w stanie kontynuować seansu bez wyrazu skrajnego
zażenowania na twarzy, że ustaliła tą jedną prostą zasadę. I żyło mi się według
niej bardzo dobrze. Aż kilka dni temu nagle, ni stąd, ni z owąd znalazłam się na
seansie 7 rzeczy, których nie wiecie o facetach. Jak to się stało, zapytacie?
Otóż, złożyło się na to mnóstwo czynników. Otóż, podobno, ostatnio polskie
komedie romantyczne miały się stać „nie takie złe” (Planeta singli się podoba,
jak słyszałam). Otóż, niedawno pewien znajomy stwierdził, że film był „spoko” (ja
twierdzę zatem, iż nasze gusta mieszkają na zupełnie innych planetach). Otóż,
film pobił rekord otwarcia w tym roku (jak dobrze, że ten rok się dopiero
zaczyna) i przyciągnął w pierwszy weekend do kin około 241 tysięcy widzów. Otóż,
Paczary przyjaciółka dostała zaproszenia. Przeznaczenie, prawda?
|
Plakat promocyjny filmu zapowiada gwiazdorską obsadę i cóż wygląda jak bardzo typowy plakat dzisiejszych komedii romantycznych. |
I tak, w czwartkowy wieczór, wylądowałyśmy
w moim ulubionym miejscu na świecie, umościłyśmy się wygodnie na kinowym
siedzeniu, z zaskoczeniem i przyjemnością przyjęłyśmy fakt, że przed seansem
nie puszczali reklam i rozpoczęłyśmy paczenie. Paczara nie miała żadnych
oczekiwań ale żywiła złudną nadzieję, że może nie będzie tak źle. Pierwszy
facepalm nadszedł znienacka, w ciągu jakiś pierwszych trzech minut sensu. Wiecie,
że Paczara nie lubi się wyzłośliwiać. Na blogu zadziejcie głównie rzeczy, które
z chęcią oglądałam i które polecam. Czasami
jednak popaczy się na coś tak złego, że nie ma innego wyjścia, jak przestrzec
inne bezbronne dusze paczaczy przed tą straszną pomyłką.
Zacznijmy jednak od początku. 7
rzeczy, których nie wiecie o facetach reklamowane jest jako utrzymany w
komediowym tonie, zbiór opowieści o siedmiu mężczyznach, których drogi splatają
się na lokalnej siłowni. Mamy więc niedorajdę
Filipa (Paweł Domagała), który ledwie co traci pracę, by zaraz dowiedzieć się,
że zostanie ojcem. Mamy żyjącego w stabilnym, wieloletnim związku Tomasza
(Mikołaj Roznerski), który lada chwila ma stanąć na ślubnym kobiercu, gdy wtem
uświadamia sobie, że nigdy nie był z inną kobietą. Mamy producenta muzycznego
Kordiana (Maciej Zakościelny), który prowadzi szaleńczy i imprezowy tryb życia
a w ukryciu pisze listy miłosne do utraconej piętnaście lat temu sympatii (i
nigdy ich nie wysyła). Mamy upadłego i ekscentrycznego gwiazdora Ricky’ego
(Zbigniew Zamachowski). Mamy rozpaczliwie poszukującego miłości romantyka Jarosława
(Piotr Głowacki). Mamy kierowcę autobusu Stefana (Leszek Lichota)- cierpiącego na
zespół stresu pourazowego po swoim powrocie z Afganistanu. Mamy wreszcie Olka,
przedszkolaka, który durzy się w koleżance z piaskownicy. I ta ostatnia historia
jest jeszcze do zniesienia.
Jak widać, samo założenie nie
jest złe. To mogłoby się nawet udać. Niestety film jest totalną klapą. Paczara
nie mogła zliczyć swoich facepalmów, a gdy po seansie organizowałyśmy konkurs
na najbardziej żenujący moment, nie byłyśmy w stanie wybrać zwycięzcy! Konkurencja
była zbyt silna. Paczary, praktycznie przez cały seans, nie opuszczało uczucie
określane jako second hand embarassment. Wstyd mi było za akcje bohaterów, za
dialogi, które chyba miały budzić porywy śmiechu, za sceny tak z gruntu
sztuczne, że można by w nich obsadzić lalkę Barcie i Kena. Wstyd mi było za to, co oglądam i że w ogóle to oglądam. W
scenach z założenia zabawnych, widownia czasami się rzeczywiście śmiała. Paczara
wydawała z siebie swoiste śmiechojęki rozpaczy (Paczara bardzo przeprasza pana
siedzącego obok ale to było silniejsze ode mnie).
Chciało mi się momentami wyć, naprawdę. Dostałam
ponadto ataku niekontrolowanego śmiechuwycia, gdy jeden z bohaterów wylądował
na wybiegu niedźwiedzi w zoo. Powiem tylko, że scenę zakończył czarny obraz i
dramatyczny rozciągnięty w czasie okrzyk jego partnerki. Ten poziom żenady był
już ponad moje siły. A w filmie znajdziemy, ponadto, takie sceny jak marzenia
na jawie o tańczeniu walca z panią z działu zoologicznego w supermarkecie, uprawiającego
jogę Zamachowskiego, gwiazdkę pop (graną przez Barbarę Kurdej-Szatan) czule
przemawiającą do członka Kordiana (tak jak się przemawia do dzidziusia, serio),
że już nie wspomnę o przejmujących tekstach piosenek Ricky’ego.
Co najbardziej przeraża, to fakt,
że kiedy otworzymy chociażby stronę filmu na filmwebie, możemy odnieść wrażenie,
że to najlepsza polska komedia ostatnich lat. Serio. A może zwyczajnie Paczara zapomniała
już, co się ogląda nad Wisłą. Żyję sobie od dawna raczej w świecie zagranicznych
produkcji. Bardzo rzadko sięgam po coś z rodzimych komedii, bardzo starannie
dopieram te tytuły. Być może po prostu zatraciłam poczucie rzeczywistości.
Paczara uważa ten film za swego
rodzaju szczyt. Szczyt durnych tekstów, szczyt dennego humoru, szczyt nie klejącego
się scenariusza, szczyt nieporozumień i nieprawdopodobieństw. Chociaż muszę przyznać,
że same zachowania niektórych bohaterów zostały oddane dość prawdopodobnie, czego
nie można powiedzieć o zachowaniach bohaterek i pewnym ogólnym braku logicznych rozwiązań. Bo
oczywistym jest chociażby, że cierpiący na PTSD żołnierz tak doskonale ukrywa
swoje problemy, iż zostaje kierowcą autobusu, od którego zależy życie
pasażerów. Gość jest agresywny wobec każdego napotkanego człowieka, praktycznie
chodzi sobie po ulicy i wszystkim daje w mordę, i nic. Paczara wie, że to komedia
ale aż mnie boli, kiedy widzę tak poważny wątek, tak źle poprowadzonym i
praktycznie zupełnie bagatelizowanym. Po co pchać coś takiego do komedii, gdy
nie ma się zupełnie pomysłu na właściwe wkomponowanie go w całość? Oczywistym
jest też, że jak chłopak pragnie przeprosić swoją dziewczynę to wyświetla to na
każdym bilbordzie w stolicy. Czemu nie? Przecież to nic nie kosztuje i każdego
zwykłego śmiertelnika spokojnie na to stać. Zwłaszcza jeśli właśnie rzucił
pracę i postanawia wyjechać do Kambodży (raz się żyje, nie?).
Paczara rozumie też, że 7
rzeczy, których nie wiecie o facetach to film o mężczyznach. Panie sprowadzone
są tu do roli miłych dodatków, co poniekąd można tłumaczyć konwencją produkcji.
Czy zabiłoby jednak scenarzystów nadanie im jakiejkolwiek osobowości? Czy musza
to być wyłącznie mdłe cienie przemykające po ekranie? O ile jeszcze grana przez
Aleksandrę Hamkało, Zosia ma w sobie jakąś ikrę życia, to Bachleda-Curuś w roli
Basi i Dominika Kluźniak w roli Juli są tak mdłe i bezosobowe, że naprawdę z
trudnością przychodzi wiara w to, że są prawdziwe.
Film reklamowany jest też jako „komedia,
która bawi do łez”. Paczara przyzna, że się na tym filmie niemal popłakała. Nie
ze śmiechu bynajmniej lecz z żalu i bezsilności. Nie mogłam nadziwić się jak to
możliwe, iż ktoś wyprodukował, napisał scenariusz i wyreżyserował coś takiego. Po
prostu nie mogło mi się to pomieścić w głowie. Przecież ktoś, ktokolwiek, na
jakimkolwiek etapie powstawania tego filmu musiał się złapać za głowę i
przejrzeć na oczy. A jednak mamy nieszczęście patrzeć na to dzisiaj w naszych kinach.
Dlaczego? Jak mówi jedna z odwiecznych prawd: „jak nie wiadomo, o co chodzi, to
pewnie chodzi o pieniądze”. Bo Polacy na ten film pójdą. Pójdą i jeszcze będą się
dobrze bawić. Widzicie, w filmie jest wątek niejakiego Ricky’ego, powracającej z
emigracji, upadłej nieco gwiazdy muzyki. Otóż Ricky nie zrobił kariery w
Stanach, wraca więc do Polski i nagrywa tu nową płytę. Wszyscy, którzy z nim
współpracują widzą, jak bardzo skretyniały jest cały materiał na nowy krążek.
Nikt jednak, oprócz Kordiana, nie zdobywa się na reakcję. Bo Ricky jest
gwiazdą. Wszyscy przyjdą na jego koncert na Stadionie Narodowym. I jeszcze będzie
im się podobało. Ten watek jest idealnym
odzwierciedleniem całego filmu. „7 rzeczy których nie wiecie o facetach” w
pigułce. Paczara nie wie, czy to było zamierzone ale jeśli tak, to brawa dla
twórców. Przynajmniej umieją podejść do tematu z humorem.
PS. To z kolei dało mi do
myślenia, że jeśliby potraktować ten film jako parodię komedii romantycznych,
to nie byłaby to z kolei taka zła produkcie. Mimo wszystko, chyba jednak następnym
razem spasuję. Chociaż przyznam, że już dawno nie miałam takiej beki, jak po wyjściu
z tego seansu.
Etykiety: film, Polska, z innej bajki