„Jeśli to fiolet, ktoś umrze”*, czyli Paczara i 'Jessica Jones'.

Miałam tak naprawę jedną jedyną premierę tej jesieni, na którą musiałam absolutnie popaczyć. Nie było opcji, bym mogła odpuścić nowy serial Netflixa i kolejny od Marvela. Jessica Jones - tak brzmiała moja jesień. Mimo, iż Daredevil nie skradł paczarowego serca, o czym mogliście przeczytać tutaj, od razu wiedziałam, że tym razem będzie inaczej. Po pierwsze, dotarły do mych uszu słuchy, iż w rolę czarnego charakteru w serialu wcieli się David Tennant. Ten news sprawił, że mająca powstać produkcja zdobyła moją stuprocentową uwagę. A potem wypuszczono trailer. Trailer wręcz magnetyzujący, który Paczara odtwarzała raz po raz, w kółko i przez który imię Jessica już zawsze będzie brzmiało w mojej głowie głosem Tennanta. Jak widzicie, już nie było odwrotu.

Zew głosu Tennanta Paczarę wzywał. Paczara nie mogła się oprzeć.

Większość odcinków obejrzałam przez pierwsze dwa dni, klikając tylko łącza do następnych epizodów. Gdyby nie zbierające się nad mą głową czarne chmury i widmo kolejnych deadlinów, w ogóle bym nie przerywała. Niestety, w sumie mój mały binge-watching rozłożył się na cały tydzień.  Paczara dosłownie przed chwilą obejrzała finał pierwszego sezonu i nie mogłam już wytrzymać, by się z Wami nie podzielić swoją ekscytacją. Dawno bowiem nie było mi dane oglądać tak dobrego serialu.

Jessica Jones prowadzi biuro detektywistyczne w Hell’s Kitchen (tak tym samym, po którym biega sobie w międzyczasie Daredevil, mamy nawet malutki crossover). Kobieta, wykorzystując swoją nadludzką siłę, nadodporność i umiejętność latania, zarabia na chleb śledząc niewiernych małżonków i doręczając wezwania sądowe. Żyje samotnie, popadając w samodestrukcję, notorycznie nadużywając alkoholu, zmagając się z zespołem stresu pourazowego (PTSD) i, od czasu do czasu, pomagając wiecznie zaćpanemu sąsiadowi Malcolmowi. Jest piekielnie inteligentna ale i złośliwa. Sarkazm wprost wylewa się z całej jej postaci. Jest chłodna i zdystansowana ale jednocześnie nie sposób jej nie polubić. Tym, co najbardziej widza interesuje jest jednak przeszłość Jessiki. PTSD wskazuje na to, że bohaterka dość niedawno przeżyła prawdziwe piekło. Napady paniki nasilają się, gdy Jessica odkrywa, iż demon z przeszłości, Zebediah Kilgrave, powrócił z martwych. Powoli, idąc po nitce do kłębka, odkrywamy, co takiego się w życiu głównej bohaterki wydarzyło. Trafiamy tym samym na historię pełną chorej obsesji, przerażających alternatyw i jednego z najbardziej interesujących villainów serialowo-filmowego uniwersum Marvela. Paczara nie czytała komiksów i z pewnością nie zna bardzo wielu ich bohaterów, ale Killgrave został w tej produkcji wykreowany po mistrzowsku i od razu skradł moje serce.

Jessica do pogodnych ludzi raczej nie należy. Ale też i w tym tkwi jej urok.

Opowieść o pannie Jones zaskakuje swoją realnością. To historia dla dorosłych, pełna mroku i o wiele prawdziwsza niż dotychczasowe produkcje od Marvela. Gdyby pozbyć się ponadnaturalnej otoczki, usunąć moce bohaterów, pozostaje nam mrożący krew w żyłach thriller o dziewczynie i jej prześladowcy. Wyjdźmy od tego. A potem wyobraźmy sobie, że ów prześladowca potrafi kontrolować ludzkie umysły. Może zmusić każdego, by grał jak mu zagra. Teraz wyobraźmy sobie, że dziewczyna dysponuje nadludzką siłą. A on może zmusić ją do wszystkiego. Może ją wykorzystywać, bawić się nią, sterować jak kukiełką, może w końcu kazać jej kogoś zabić. A kiedy dziewczyna myśli, że już po wszystkim, że wreszcie się od niego uwolniła, on powraca, osacza ją, krzywdzi niewinnych ludzi, pogrywa sobie według własnych reguł. I zapewnia o prawdziwej miłości. To właśnie przydarzyło się Jessice Jones.

I tu na scenę wkracza Kilgrave/Purple Man. Przerażający potwór z jednej strony, ofiara z drugiej. Jak zawsze u Marvela - postać tragiczna. A nikt nie potrafi tak dobrze oddać tragizmu postaci jak David Tennat. Część widzów przeżyła prawdziwy szok widząc, jak aktor grający 10 Doctora (Doctor Who). wciela się w rolę psychopatycznego mordercy w fiolecie.  Paczarę najbardziej rozbawił a jednocześnie zachęcił do szybszego oglądania komentarz, w którym jedna z internautek stwierdziła, że po obejrzeniu serialu boi się teraz dwóch swoich ulubionych rzeczy – Tennanta i fioletowego. Tak, się akurat składa, że Paczara kocha Davida i kocha fioletowy. A już Tennant w fiolecie! 

Kilgrave jest doprawdy przerażającą ale i magnetyzującą postacią. I ten fiolet!

Zrozumiecie chyba zatem, że od razu pokochałam Kilgrave’a. To ta postać trzymała mnie przy ekranie nie pozwalając spocząć ani na moment. To on hipnotyzował biedną Paczarę i zmuszał ją do nieustannego paczenia. Jego chora, pokręcona gra była dogłębnie uzależniająca. Paczara byłaby w stanie mu uwierzyć we wszystko, chociaż rozum podpowiadał, iż Kilgrave jest wrednym kłamcą i manipulatorem. Nigdy nie przestanę się zastanawiać, co by było, gdyby Jessica postąpiła inaczej i zrobiła z Purple Mana superbohatera. (Ej! Skoro Rumplestickin mógł nim zostać, to każdy może mieć szansę!**) Naprawdę, chciałabym to zobaczyć. Gdyby chociaż spróbowała… Poza tym, całe życie wszyscy go odrzucali, co sprawiło, iż nie widział innej możliwości, niż zmuszanie ludzi, by byli przy nim i robili to, czego sobie zażyczy. Nikt nie wytłumaczył mu jak działa jego dar. Myślał, że może komuś nakazać, by go pokochał, bo nie wiedział, czym jest miłość i w jaki sposób może ją pozyskać. Poza tym, w pewnym momencie Kilgrave przyznaje, iż jego zdolność również ma swoje wady. Nigdy nie wie, czy ktoś robi coś z własnej woli, musi ostrożnie ważyć zdania. W jego przypadku, słowa wykrzyczane w gniewie, których tak naprawdę nie mamy na myśli, bywają zabójcze. Nie ma już odwrotu. Paczara widzi tu nieskończoną udrękę i tragizm. A w każdym razie na pewno odczuwałby to Purple Man obdarzony sumieniem, stojący po tej dobrej stronie.

Także, grana przez Krysten Ritter, Jessica zachwyca. To bohaterka silna i dobra, jednak złamana i niepewna swoich mocy oraz predyspozycji. Jest postacią wielowymiarową, z pozory nieczułą i niezniszczalną a w rzeczywistości bardzo zranioną i kruchą. Nie uważa się za superbohaterkę i nigdy nie chciała nią być. To raczej jej przyrodnia siostra, Trish Walker (Rachael Taylor), zawsze marzyła o wielkich czynach. Jessica, mimo targających nią wątpliwości, ma dobre serce i zawsze, w ostateczności, rusza na ratunek niewinnym. 

Bardzo ciekawie została w serialu zarysowana relacji między siostrami. Nie zawsze się ze sobą zgadzają, jednak każda gotowa by była zginąć by tylko chronić tą drugą.

Paczara bardzo polubiła główną bohaterkę serialu. Mam wrażenie, że wreszcie dostałam od Marvela, kogoś z kim mogę się w jakiś sposób utożsamiać. Spokojnie, nie chodzi tu o ponury sposób bycia i nadużywanie whiskey ;) Jessica jest w gruncie rzeczy zwykłą, może nieco zagubioną dziewczyną. Paczara uwielbia Czarną Wdowę, czy agentkę May - inne bohaterki ekranowych produkcji Marvela. Jednak przybiera to bardziej postać właśnie wielbienia i podziwu niż sympatii, czy przywiązania. One są prawdziwymi badassami, zimnymi profesjonalistkami, świetnymi wojowniczkami. Przez długi czas brakuje im ludzkiego oblicza, wad czy słabości. Jessica się z tych ułomności składa, jest ludzka, prawdziwa. Paczara mogłaby patrzeć na Nataszę i Melindę jak w obrazek, widzieć w nich swoiste autorytety, to jednak z Jessicą mogłabym się zaprzyjaźnić. W dodatku, Krysten Ritter naprawdę świetnie poradziła sobie w tej roli. Zwłaszcza sceny nocnych koszmarów, petryfikującego strachu i napadów paniki, zostały odegrane w iście mistrzowski sposób. Widz autentycznie boi się, wraz z Jessicą, tego, co nadchodzi. Jesteśmy tym samym, śmiertelnie przerażeni jeszcze przed wprowadzeniem postaci głównego czarnego charakteru.

Strach Jessiki wypływa z ekranu i chwyta nas za gardło. Kilgrave dostał niesamowicie podbudowane emocjonalnie wprowadzenie.

W serialu występuje też kilka pobocznych ale świetnie zarysowanych postaci jak wielka miłość Jessiki – obdarzony supersiłą i pancerną skórą Luke Cage (Mike Colter), prawniczka o stalowych nerwach i reputacji – Jeri Hogarth (Carrie-Anne Moss), dzielny ale zbaczający na złą drogę policjant z przeszłością –Will Simpson (Wil Traval), czy przyjaciel i sąsiad dziewczyny – Malcolm (Eka Draville). Obsada jest świetnie dobrana i w odróżnieniu od Daredevila, żadna z pojawiających się na ekranie postaci nie wzbudzała w Paczarze uczucia nieustannego poirytowania. Uwierzcie – to wielka ulga ;)

Paczara z całego serca może wam polecić sięgnięcie po nowy serial Netflixa. Dobre tempo, świetni bohaterowie, nie zwalniająca akcja i ciągle rosnące napięcie, sprawią, że nie będziecie się mogli oderwać od ekranu. Nie mamy tu za wielu scen walki ale dla mnie stanowiło to tylko dodatkowy atut. Jessica Jones to świetnie skonstruowany thriller psychologiczny. Szokuje i mrozi krew w żyłach. I zostawia nieraz z kompletnym chaosem myśli. Mózg rozjebany moi drodzy, czyli to co paczacze lubią najbardziej!

Paczara wielbi ten serial.

*Tytuł zaczerpnęłam z książki Jeśli to fiolet ktoś umrze. Teoria koloru w filmie Patti Bellantoni o znaczeniu koloru w kinematografii. Bardzo ciekawa lektura dla miłośników kina. Tylko ostrzegam potem zaczniecie nałogowo analizować kolory kadrów i próbować na ich podstawie przewidywać przyszłe wydarzenia. Ale zabawa!  

** Odniesienie oczywiście do Once Upon a Time i możliwy spoiler upsssss.


P.S. Kilgrave to chyba najpotężniejszy i najbardziej przerażający czarny charakter ever. W serialu jego moc została mocno ograniczona, zaś on sam zaślepiony swoją obsesją i wygodnickim stylem życia. Wyobraźcie sobie jednak, co by było, gdyby powziął bardziej śmiałe plany? Może kontrola nad np. wszystkimi Avengers? Paczara kocha serialowego Kilgrave’a! Bardzo możliwe jest też, iż to on kazał Paczarze wszystko to napisać. 


Etykiety: , ,