I see fire, czyli 'Gra o tron', Smoki i płomienie. – s5e9

Paczara miała dzisiaj nie publikować tej notki, bowiem jak wczoraj informowałam na facebooku obecnie błądzę w krainie Sesja, gdzie straszliwej pustki umysłowej zaległy cenie.  Paczara miała się uczyć do egzaminu. W zasadzie to powinnam go zdawać za kilka godzin. Ponieważ jednak materiału swojego mam tak mało, że i tak pójdę nań niedouczona, a materiału faktycznego jest tak dużo, że i tak nie sposób ogarnąć, podjęłam decyzję najlepszą z możliwych. W myśl zasady „i tak nie zdam”, obejrzałam The Dance od Dragons - przedostatni odcinek piątego sezonu Gry o tron! A jak już popaczyłam, to nie mogę się powstrzymać, by nie skomentować.

Khaleesi co prawda nie pochwala, ale nawet ona nie jest w stanie powstrzymać Paczary przed spoilerowaniem. No może, gdybym dostała jej naszyjnik, zdołałabym się opanować.

Zacznijmy od tego, że popełniłam błąd zaglądając z samego rana na fejsa, gdyż bardzo zawoalowanie wprawdzie, ale jednak zostało mi zaspoilerowane pewno kluczowe wydarzenie z tego odcinka. Wtedy ostatecznie stwierdziłam, że nie dam rady nie obejrzeć. Bowiem The Dance of Dragons przynosi nam historie szokujące, tragiczne i doprawdy przerażające. Jednocześnie jednak dostajemy potężną dawkę ekscytacji, dreszczyku emocji i wzruszeń (tak, Paczara zakończyła seans wzruszona ale o tym później). W tym odcinku towarzyszymy wojskom Stannisa, wpadamy na krótką wizytę na Murze, pijemy herbatkę w Dorne, szpiegujemy wraz z Aryą pewnych przyjezdnych do Braavos oraz bierzemy udział w igrzyskach w Meereen.
Odcinek rozpoczyna się niepomyślną nowiną dla zwolenników Stannisa Baratheona. Ramseyowi Boltonowi udało się skutecznie sparaliżować ruchy wojsk przeciwnika poprzez podłożenie ognia w jego obozie. Przy czym buźki samego Ramseya nie musieliśmy oglądać, co Paczara poczytuje za zdecydowany plus na rzecz tego odcinka. Wojska Stannisa znajdują się w opłakanym stanie. Ludzie są wycieńczeni i umierają z zimna. Dodatkowo, po manewrze Boltona, brakuje jedzenia i broni.  Stannis staje przed trudną decyzją. Gdy kilka odcinków temu Melisandre wspomniała o tej możliwość wpływu na przyszłe zwycięstwo, Paczara pomyślała, że tym razem Czerwona Kapłanka przegięła a Baratheon w końcu przejrzy na oczy. Otóż ten odcinek dowiódł mi w jakim wielkim byłam błędzie. Dodatkowo, spoiler, o którym wspomniałam na początku, dotyczył właśnie tego wątku.

Czy jeleń urasta do symbolu śmierci? Ostatnio zwiastuje nie najlepsze nowiny w zupełnie różnych serialach. 

Paczara bardziej przeżyłaby to, na co zdecydował się Stannis, gdyby w jej sercu nie zalęgło się już podejrzenie, po tym jak ktoś na fejsie ochrzcił go „Ojcem roku”. Kolejne wydarzenia odcinka, takie jak wysłanie Ser Davosa do Czarnego Zamku z rzekomą misją uposażenia armii, tylko potwierdzały moje przypuszczenia. Stannis pozbywał się w ten sposób jedynego człowieka, który mógłby pokrzyżować jego haniebne plany.  Niemniej jednak Paczarze nie mieści się w głowie to, co się stało. Do tej pory uważałam Stannisa za dość dobrego ojca, a oburzałam się zachowaniem jego małżonki. Tutaj jednak nawet nad nią, w ostatecznym rozrachunku, matczyne uczucia wzięły górę. Paczara na razie ciągle jest w szoku. Paczara bardzo gardzi Stannisem po tym odcinku. Na to, co się stało nie ma usprawiedliwienia. Może marna to pociecha ale Paczara ma wrażenie, że Stannis przekroczył pewną granicę, której przekraczać był nie powinien. Nigdy nie widziałam w nim poważnego kandydata do korony Siedmiu Królestw. Teraz również wydaje mi się, że nigdy nie osiągnie tego, o co z takim uporem walczy, a w ostatecznymi rozrachunku zginie marnie nękany wyrzutami sumienia.

Tymczasem na Mur przybywają niedobitki Dzikich. Jak się można było domyślić, członkowie Nocnej Straży nie pałają z tego powodu zachwytem ale posłusznie spełniają rozkazy Lorda Dowódcy. Dodatkowo, Jon Snow popełnia w tym odcinku swoją najsmutniejsza i najżałośniejszą minę, ustanawiając tym samym swój nowy rekord. Tymczasem w Braavos Arya natrafia na ślad starych znajomych. Do Żelaznego Banku przybywa Lord Tyrell w eskorcie strażników z Królewskiej Przystani. Jeden z nich, Meryn Trant, jest dawnym wrogiem Strakówny. Jak pamiętamy Arya przyrzekła mu śmierć a jego imię pojawia się w jej śmiertelnej wyliczance. Dziewczyna decyduje się odsunąć w czasie zabójczą misję, którą powierzył jej Mężczyzna i podąża tropem nowo przybyłych. Paczara przypuszcza, iż w następnym odcinku będziemy świadkiem jak śmiertelna lista Aryi ulegnie skróceniu o jeszcze jedno nazwisko ;)

Jaimie dostał nieco więcej czasu antenowego i od razu Paczara sobie przypomniała, że w sumie to go nawet lubi.

Przenosimy się do Dorne, gdzie Jaimie’mu udaje się wytargować nie tylko wolność dla siebie i Bronna ale także powrót Myrcelli do Królewskiej Przystani. Wraz z księżniczką w podróż ma udać się także młody Tristan Martell. Paczara jest wielką fanką samej Myrcelli i potyczek słownych między nią a wujem/ojcem. Widać, że księżniczka nie jest już dzieckiem i nie pozwoli sobą manipulować. Uwolnione z lochów zostają także Żmijowe Bękarcice. Szczerze mówiąc, na początku sezonu Paczara spodziewała się po nich znacznie więcej. Tymczasem są takim nic nie znaczącym dodatkiem. Mam wrażenie, że równie dobrze fabuła obyłaby się i bez ich udziału.

Najwięcej wrażeń oczywiście twórcy zostawili dla nas na sam koniec. Tak, jak w poprzednim odcinku byliśmy świadkiem lodowej inwazji Innych, tak w The Dance of Dragons, obserwujemy jak świat staje w płomieniach. W Meereen odbywają się wielkie igrzyska z przyzwolenia i na cześć nowej Królowej. Widać, iż Deanerys nie sprawia przyjemności uczestnictwo w tym barbarzyńskim procederze. Równie odpychający okazuje się on dla nowego doradcy Matki Smoków. Paczara była szczęśliwa, widząc jak Tyrion i Danny świetnie się dogadują, a Lannister w swoim piekielnie inteligentnym stylu zawsze trzyma stronę władczyni. Emocje zaczynają sięgać zenitu, gdy na arenie pojawia się Ser Jorah Mormont. Każdy widz Gry o Tron (który nie czytał książek), zapewne poczuł, że w tym momencie może zdarzyć się wszystko. Twórcy serialu nie maja nic przeciwko uśmiercaniu kolejnych bohaterów, więc w duchu Paczara zastanawiała się tylko, czy to już czas na kolejną piękną śmierć. Jednak tego, co miało nastąpić nie mogłam przewidzieć.

Arena stała się idealnym przybytkiem dla rebelii Synów Harpii, którzy postanowili ostatecznie rozprawić się z dzierżącą władzę Królową. W Meereen ponownie rozpętało się piekło, a Paczara nie wierzyła własnym oczom obserwując malejące szanse straży Daenerys. Synowie Harpii zapomnieli jednak o jednym drobnym fakcie. O tym, że próbują zgładzić nie kogo innego a samą Matkę Smoków. Paczara powiada Wam nie ma ulubieńszego stworzenia dla mnie w tym serialu nad Drogona! Ostatnie sceny The Dance of Dragons, to prawdziwa poezja smoczego tańca! I w tym momencie właśnie Paczara się wzruszyła. Nie ma to jak uczucie, gdy twój ulubiony bohater wznosi się pod niebiosa (przypomniała mi się scena lotu Harry’ego na Hardodziobie, tak nawiasem mówiąc).

Oto prawdziwa miłość! Paczara chce smoka!  ;)

The Dance of Dragons to odcinek ociekający geniuszem. Mamy wszystko to, z czego Gra o tron słynie (no, może bez nagich ludzi, a jeśli byli to, pardon, nie zwróciłam w tym zamieszaniu uwagi). To epizod pełen niemieszczącego się w głowie okrucieństwa, desperacji, podłych intencji, odrzucających upodobań i barbarzyńskich gier.  Sytuacja niemal wszystkich bohaterów znanych nam z samych początków sagi, nie wygląda za ciekawie. Zdaje się, że po kolei tracą wszystkie atuty w tej grze. Well… zawsze są jeszcze smoki! ;)


P.S. Czy Jorah DOTKNĄŁ Daenerys?! Z tą dziwną chorobą na swojej ręce? O nie, nie, nie… Powiedzcie mi, że nie. Matka Smoków TAK nie skończy! Nie po tym, co dziś widzieliśmy! I co z Viserionem i Rhaegalem? Niech ktoś wreszcie uwolni smoczki! 

Etykiety: , ,