Paczara miała dzisiaj nie publikować tej notki, bowiem jak
wczoraj informowałam na facebooku obecnie błądzę w krainie Sesja, gdzie straszliwej
pustki umysłowej zaległy cenie. Paczara miała
się uczyć do egzaminu. W zasadzie to powinnam go zdawać za kilka godzin. Ponieważ
jednak materiału swojego mam tak mało, że i tak pójdę nań niedouczona, a materiału
faktycznego jest tak dużo, że i tak nie sposób ogarnąć, podjęłam decyzję
najlepszą z możliwych. W myśl zasady „i tak nie zdam”, obejrzałam The Dance od
Dragons - przedostatni odcinek piątego sezonu Gry o tron! A jak już popaczyłam,
to nie mogę się powstrzymać, by nie skomentować.
|
Khaleesi co prawda nie pochwala, ale nawet ona nie jest w stanie powstrzymać Paczary przed spoilerowaniem. No może, gdybym dostała jej naszyjnik, zdołałabym się opanować.
|
Zacznijmy od tego, że popełniłam błąd zaglądając z samego
rana na fejsa, gdyż bardzo zawoalowanie wprawdzie, ale jednak zostało mi zaspoilerowane
pewno kluczowe wydarzenie z tego odcinka. Wtedy ostatecznie stwierdziłam, że
nie dam rady nie obejrzeć. Bowiem The Dance of Dragons przynosi nam historie
szokujące, tragiczne i doprawdy przerażające. Jednocześnie jednak dostajemy
potężną dawkę ekscytacji, dreszczyku emocji i wzruszeń (tak, Paczara zakończyła
seans wzruszona ale o tym później). W tym odcinku towarzyszymy wojskom
Stannisa, wpadamy na krótką wizytę na Murze, pijemy herbatkę w Dorne,
szpiegujemy wraz z Aryą pewnych przyjezdnych do Braavos oraz bierzemy udział w igrzyskach
w Meereen.
Odcinek rozpoczyna się niepomyślną nowiną dla zwolenników
Stannisa Baratheona. Ramseyowi Boltonowi udało się skutecznie sparaliżować
ruchy wojsk przeciwnika poprzez podłożenie ognia w jego obozie. Przy czym buźki
samego Ramseya nie musieliśmy oglądać, co Paczara poczytuje za zdecydowany plus
na rzecz tego odcinka. Wojska Stannisa znajdują się w opłakanym stanie. Ludzie
są wycieńczeni i umierają z zimna. Dodatkowo, po manewrze Boltona, brakuje
jedzenia i broni. Stannis staje przed
trudną decyzją. Gdy kilka odcinków temu Melisandre wspomniała o tej możliwość wpływu
na przyszłe zwycięstwo, Paczara pomyślała, że tym razem Czerwona Kapłanka przegięła
a Baratheon w końcu przejrzy na oczy. Otóż ten odcinek dowiódł mi w jakim wielkim
byłam błędzie. Dodatkowo, spoiler, o którym wspomniałam na początku, dotyczył
właśnie tego wątku.
|
Czy jeleń urasta do symbolu śmierci? Ostatnio zwiastuje nie najlepsze nowiny w zupełnie różnych serialach. |
Paczara bardziej przeżyłaby to, na co zdecydował się
Stannis, gdyby w jej sercu nie zalęgło się już podejrzenie, po tym jak ktoś na
fejsie ochrzcił go „Ojcem roku”. Kolejne wydarzenia odcinka, takie jak wysłanie
Ser Davosa do Czarnego Zamku z rzekomą misją uposażenia armii, tylko potwierdzały
moje przypuszczenia. Stannis pozbywał się w ten sposób jedynego człowieka, który
mógłby pokrzyżować jego haniebne plany. Niemniej
jednak Paczarze nie mieści się w głowie to, co się stało. Do tej pory uważałam
Stannisa za dość dobrego ojca, a oburzałam się zachowaniem jego małżonki. Tutaj
jednak nawet nad nią, w ostatecznym rozrachunku, matczyne uczucia wzięły górę. Paczara
na razie ciągle jest w szoku. Paczara bardzo gardzi Stannisem po tym odcinku. Na to, co się stało nie ma usprawiedliwienia. Może
marna to pociecha ale Paczara ma wrażenie, że Stannis przekroczył pewną
granicę, której przekraczać był nie powinien. Nigdy nie widziałam w nim
poważnego kandydata do korony Siedmiu Królestw. Teraz również wydaje mi się, że
nigdy nie osiągnie tego, o co z takim uporem walczy, a w ostatecznymi rozrachunku
zginie marnie nękany wyrzutami sumienia.
Tymczasem na Mur przybywają niedobitki Dzikich. Jak się
można było domyślić, członkowie Nocnej Straży nie pałają z tego powodu zachwytem
ale posłusznie spełniają rozkazy Lorda Dowódcy. Dodatkowo, Jon Snow popełnia w
tym odcinku swoją najsmutniejsza i najżałośniejszą minę, ustanawiając tym
samym swój nowy rekord. Tymczasem w Braavos Arya natrafia na ślad starych
znajomych. Do Żelaznego Banku przybywa Lord Tyrell w eskorcie strażników z
Królewskiej Przystani. Jeden z nich, Meryn Trant, jest dawnym wrogiem
Strakówny. Jak pamiętamy Arya przyrzekła mu śmierć a jego imię pojawia się w
jej śmiertelnej wyliczance. Dziewczyna decyduje się odsunąć w czasie zabójczą
misję, którą powierzył jej Mężczyzna i podąża tropem nowo przybyłych. Paczara
przypuszcza, iż w następnym odcinku będziemy świadkiem jak śmiertelna lista
Aryi ulegnie skróceniu o jeszcze jedno nazwisko ;)
|
Jaimie dostał nieco więcej czasu antenowego i od razu Paczara sobie przypomniała, że w sumie to go nawet lubi. |
Przenosimy się do Dorne, gdzie Jaimie’mu udaje się wytargować
nie tylko wolność dla siebie i Bronna ale także powrót Myrcelli do Królewskiej
Przystani. Wraz z księżniczką w podróż ma udać się także młody Tristan Martell.
Paczara jest wielką fanką samej Myrcelli i potyczek słownych między nią a
wujem/ojcem. Widać, że księżniczka nie jest już dzieckiem i nie pozwoli sobą
manipulować. Uwolnione z lochów zostają także Żmijowe Bękarcice. Szczerze
mówiąc, na początku sezonu Paczara spodziewała się po nich znacznie więcej.
Tymczasem są takim nic nie znaczącym dodatkiem. Mam wrażenie, że równie dobrze
fabuła obyłaby się i bez ich udziału.
Najwięcej wrażeń oczywiście twórcy zostawili dla nas na sam
koniec. Tak, jak w poprzednim odcinku byliśmy świadkiem lodowej inwazji Innych,
tak w The Dance of Dragons, obserwujemy jak świat staje w płomieniach. W
Meereen odbywają się wielkie igrzyska z przyzwolenia i na cześć nowej Królowej.
Widać, iż Deanerys nie sprawia przyjemności uczestnictwo w tym barbarzyńskim
procederze. Równie odpychający okazuje się on dla nowego doradcy Matki Smoków.
Paczara była szczęśliwa, widząc jak Tyrion i Danny świetnie się dogadują, a
Lannister w swoim piekielnie inteligentnym stylu zawsze trzyma stronę władczyni.
Emocje zaczynają sięgać zenitu, gdy na arenie pojawia się Ser Jorah Mormont.
Każdy widz Gry o Tron (który nie czytał książek), zapewne poczuł, że w tym
momencie może zdarzyć się wszystko. Twórcy serialu nie maja nic przeciwko
uśmiercaniu kolejnych bohaterów, więc w duchu Paczara zastanawiała się tylko, czy
to już czas na kolejną piękną śmierć. Jednak tego, co miało nastąpić nie mogłam
przewidzieć.
Arena stała się idealnym przybytkiem dla rebelii Synów Harpii,
którzy postanowili ostatecznie rozprawić się z dzierżącą władzę Królową. W
Meereen ponownie rozpętało się piekło, a Paczara nie wierzyła własnym oczom
obserwując malejące szanse straży Daenerys. Synowie Harpii zapomnieli jednak o
jednym drobnym fakcie. O tym, że próbują zgładzić nie kogo innego a samą Matkę
Smoków. Paczara powiada Wam nie ma ulubieńszego stworzenia dla mnie w tym
serialu nad Drogona! Ostatnie sceny The Dance of Dragons, to prawdziwa poezja
smoczego tańca! I w tym momencie właśnie Paczara się wzruszyła. Nie ma to jak
uczucie, gdy twój ulubiony bohater wznosi się pod niebiosa (przypomniała mi się
scena lotu Harry’ego na Hardodziobie, tak nawiasem mówiąc).
|
Oto prawdziwa miłość! Paczara chce smoka! ;) |
The Dance of Dragons to odcinek ociekający geniuszem. Mamy
wszystko to, z czego Gra o tron słynie (no, może bez nagich ludzi, a jeśli byli
to, pardon, nie zwróciłam w tym zamieszaniu uwagi). To epizod pełen
niemieszczącego się w głowie okrucieństwa, desperacji, podłych intencji, odrzucających
upodobań i barbarzyńskich gier. Sytuacja
niemal wszystkich bohaterów znanych nam z samych początków sagi, nie wygląda za ciekawie. Zdaje
się, że po kolei tracą wszystkie atuty w tej grze. Well… zawsze są jeszcze smoki!
;)
P.S. Czy Jorah DOTKNĄŁ Daenerys?! Z tą dziwną chorobą na
swojej ręce? O nie, nie, nie… Powiedzcie mi, że nie. Matka Smoków TAK nie
skończy! Nie po tym, co dziś widzieliśmy! I co z Viserionem i Rhaegalem? Niech
ktoś wreszcie uwolni smoczki!
Etykiety: GOT, serial, USA