Któż nie marzy o wiecznej młodości, czyli wkraczamy w 'Wiek Adaline'.

Paczara miała w poprzednim tygodniu istne szczęście w nieszczęściu, jak również nieszczęście w szczęściu. Nieszczęście w szczęściu gdyż, gdy we wtorek  wygrałam bilety na Wiek Adaline okazało się, że nie mogę niestety się wybrać. Szybko napisałam do organizatora informując o sytuacji, z najlepszą intencją zrzeczenia się biletów i przekazania ich komuś innemu. Dostałam jednak wiadomość, że już za późno, co Paczarę zasmuciło, bo nie cierpi jak coś się tak bezsensownie marnuje. Ehh… Jednak, pod koniec tygodnia do Paczary uśmiechnęło się szczęście w nieszczęściu! Znów wygrałam i tym razem za nic nie zamierzałam odpuścić seansu! Toż to w końcu film, na który czekałam bardzo długo i z ogromnym entuzjazmem. Nie bacząc już na nic i  bez wielkiego żalu rezygnując z pierwszej części finału Eurowizji, Paczara zasiadła w sobotni wieczór w wygodnym fotelu jednego ze swoich ulubionych warszawskich kin i oddała się magii ekranu.

Paczarę urzekł już sam plakat promujący film. Jest naprawdę oryginalny i idealnie zgrywa się z fabułą.

Wiek Adaline to opowieść o Adaline Bowman (Blake Lively), kobiecie która wskutek wypadku i splotu nadzwyczaj nieprawdopodobnych okoliczności,
przestała się starzeć. Szybko znalazła się w centrum zainteresowania m.in. FBI. Zaszczuta przez podejrzliwość otoczenia i pojawiających się znikąd facetów w czerni, postanowiła uciec, zostawiając w tyle całe swoje dotychczasowe życie i nastoletnią córkę. Od tamtej chwili zmuszona jest co dekadę zmieniać miejsce zamieszkania, wygląd i tożsamość. Tak udało jej się dotrwać do czasów obecnych. My zastajemy bohaterkę w San Francisco, podczas przygotowań do jednej ze swoich kolejnych wielkich ucieczek. 108 letnia Adaline nadal wygląda jak dwudziestokilkulatka i mimo swego staroświeckiego i wyraźnie mającego ją postarzyć stylu, promienieje zapierającą dech w piersiach urodą. Na przyjęciu Sylwestrowym poznaje, wyraźnie nią oczarowanego, Elliasa Jonesa (Michiel Huisman), który szybko znajduje sobie miejsce w jej sercu. Rozdarcie Adaline między chęcią zachowania swojej tajemnicy a wielką miłością zostaje dodatkowo pogłębione, gdy poznaje ona ojca swojego wybranka, Williama (Harrison Ford). Okazuje się on mężczyzną, w którym była przed laty bardzo zakochana. 


Film ma bardzo baśniową oprawę. Mamy nawet moment, gdy Kopciuszek ucieka z balu.

Adaline nigdy nie pragnęła nieśmiertelności. Traktuje ją jako największe piętno. Jej córka (Ellen Burstyn) mogłaby być jej babcią, wszyscy bliscy zmarli dawno temu, a sama bohaterka stara się nie angażować w trwałe relacje międzyludzkie. Ma jedną niewidomą przyjaciółkę, która myśli o Adaline jako o rówieśniczce. Mimo, iż była świadkiem całej historii XX wieku, zdobyła mnóstwo doświadczeń i umiejętności, nie potrafi celebrować swojego żywota. Jej największym marzeniem jest powrót do normalności, poznanie miłości swojego życia i wspólne zestarzenie się z ukochanym. Jednak dla Adaline „przyszłość nie istnieje.” W związku z tym film utrzymany jest w bardzo nostalgicznym klimacie. Egzystencjalne kryzysy bohaterki zostały ukazane bardzo subtelnie. Uwypukla to istotę samej Adaline, pełnej gracji, delikatnej, eterycznej piękności.

Wątek relacji Adaline z córką jest jednym z najbardziej intrygujących w tej produkcji. Szkoda, iż nie został nieco bardziej rozwinięty.
 
Paczarze ogromnie się spodobał pomysł na fabułę tej produkcji. Któż nie marzy o wiecznej młodości? A gdyby nam się ona naprawdę ‘przydarzyła’? Czy stałaby się naszym błogosławieństwem, czy przekleństwem? Adaline to zwykła kobieta, wdowa samotnie wychowująca córkę. Jest najzwyklejszym na świecie człowiekiem, z wyjątkiem faktu, iż jej organizm się ‘zawiesił’ i odmówił starzenia się. Nie jest żadnym wampirem, czy innym stworzeniem rodem z powieści fantasy. Na jej stan istnieje nawet naukowe uzasadnienie, jednak jak się dowiadujemy, zostanie ono opisane dopiero w 2034 roku. Adaline musi egzystować nie mając pojęcia, co się właściwie z nią stało i jaka była tego przyczyna.

Wiek Adaline to produkcja intrygująca, nastrojowa i magnetyczna. Tempo filmu jest spokojne, eteryczne i wyważone jak sama bohaterka. I mimo, że ostateczny kształt nie dorósł do potencjału, jaki niósł za sobą pomysł głównego wątku, film ogląda się ze swoistą fascynacją. Można było oczywiście nakręcić to lepiej, kładąc nacisk na zupełnie inne aspekty fabuły. W Wieku Adaline wyraźnie dominuje wątek poszukiwania miłości, podczas gdy o wiele ciekawiej wypada między innymi zestawienie Adaline z jej córką i ich niecodzienna relacja, czy ukazanie dotkliwej samotności głównej bohaterki. Paczara idąc na ten seans, spodziewała się, szczerze mówiąc, całkiem innego filmu. Wyobrażałam sobie, iż dostaniemy historię wieku widzianą oczami wiecznie piękniej i młodej kobiety, która będzie jednocześnie uczestnikiem jak i niemym, stałym świadkiem wydarzeń. Położenie nacisku na te zmiany widziane przez pryzmat wieczności, mogłoby obfitować w fascynujące rozwiązania. Tymczasem o doświadczeniach i przeżyciach Adaline na przestrzeni tych wszystkich lat wiemy naprawdę mało. Moim zdaniem w tym aspekcie tkwił ogromny i w dużej mierze zmarnowany niestety potencjał filmu.

Wiek Adaline to nie film o wiecznej młodości. To film o znajdowaniu miłości.

Wątek uczucia Adaline i Ellisa wypada naprawdę czarująco, w ostatecznym rozrachunku jest jednak zlepkiem klisz, które bez trudu można odnaleźć w każdym filmowym romansie. Tą powtarzalność widać w zasadzie na każdym kroku, jednak została ona uwydatniona zwłaszcza w finałowych momentach obrazu. Mogłoby to wypaść bardzo źle jednak dzięki umiejętnie rozłożonym akcentom oraz pewnej gracji i lekkości we wprowadzaniu kolejnych romantycznych scen, całkiem przyjemnie się Wiek Adaline ogląda. 

Niewątpliwie przyczynia się do tego świetnie dobrana obsada. Blake Lively jest wprost zjawiskowa. Z prawdziwą szykiem niesie na swoich barkach całą fabułę. Paczara jest przekonana, iż gdyby nie będący jej zasługą, bijący z ekranu eteryczny seksapil, subtelny magnetyzm oraz doskonała gra aktorki, film wypadłby o wiele gorzej (w moich oczach przynajmniej). Niezrównani są, oczywiście, zarówno Ellen Burstyn jak i Harrison Ford. Bardzo dobrze poradził sobie także, doskonale znany widzom Gry o Tron i Orphan Black, Michiel Huisman.

Paczara musi także pozachwycać się chwilkę nad scenografią i kostiumami. Wszystkie style kolejnych epok w których żyła bohaterka, zostały tu dopracowane w najmniejszych detalach. Bez trudu wskakujemy w maszynę czasu i wczuwamy w klimat minionych lat. Garderoba w jakiej występuje Blake Lively zasługuję na owacje na stojąco i największe wyróżnienia. Chociaż sama aktorka pewnie nosiłaby z taką samą gracją i worek na ziemniaki, to trzeba przyznać, iż suknie jakie zostały pokazane na ekranie powodują mimowolne westchnienia zachwytu. Pod względem realizatorsko-estetycznym ten film to prawdziwa perełka!

Gdyby Paczara miała określić Wiek Adaline jednym słowem wybrałaby - piękno.

Wiek Adaline to jedna z tych historii, które nie wiedzieć kiedy wkradają się powoli do twojego serca. Nie ma tu wielkich porywów i wzruszeń, choć bywają zaskakujące momenty. Ciekawy pomysł na obdarzenie Adaline nieśmiertelnością nieco blednie, jeśli połączy się go z koncepcją odwrócenia całej sytuacji. Dużo wątków nie doczekało się należytej uwagi, jednak nawet te urywki zostały świetnie zarysowane. Potencjał filmu nie został do końca wykorzystany, chociaż może po prostu to Paczara miała inną wizję scenariusza.  Może i znajdziemy niedociągnięcia fabularne ale zostają one przyćmione przez oniryczny, bajkowy klimat filmu i jego olśniewającą estetykę. Paczarze Wiek Adaline się spodobał. Nie jest to dzieło wybitne. Jednak jest to jeden z lepszych filmów romantycznych, jakie Paczara widziała. 

Etykiety: ,